W pewnym momencie mojego życia, zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać świat... świat , w którym nadmierny konsumpcjonizm, zaczął mi wręcz przeszkadzać i przytłaczać. Może dlatego, że teraz wszystkiego jest pełno, może dlatego, że każda pierdoła kosztuje grosze, a jeśli coś jest na wyciągnięcie ręki, to przestaje być marzeniem? A może dlatego, że półki w sklepach uginają się od takiej ilości towaru, że właściwie większość rzeczy przestaje mi się podobać. W ten właśnie sposób, zakończyłam zbieranie moich filiżanek w róże..za pierwsze płaciłam chore pieniądze, marzyłam o zakupie.. .. a teraz...widząc tysiące innych, na każdej półce w sklepie, opatrzyły mi się i już nie marzę o kolejnej. Za to cały czas marzy mi się proste życie. Życie dala od wielkich aglomeracji miejskich, marzy mi się ,że w końcu będę robiła to co lubię i żyła tak jak lubię. Zaczęłam się więc zastanawiać nad tym bardzo intensywnie.
Co ja tak właściwie lubię?
I doszłam do prostych wniosków, że przede wszystkim bardzo lubię pisać ( więc może by tak napisać książkę, wrócić do pisania bloga) lubię ludzi i kontakt z nimi ( Myślę, że nawet odległość, ze względu na przyszłe miejsce zamieszkania tego nie zmieni). Przecież dzisiejsze czasy otwierają nam mnóstwo możliwości. Myślę bardzo intensywnie, właśnie nad tym, żeby stworzyć takie miejsce, gdzie ludzie będą chcieli bywać. Bez wątpienia bardzo lubię kontakt z przyrodą ( stąd ucieczka dalej, wydaje się bardzo wskazana , lubię dekorowanie domu i tworzenie nowych rzeczy ( więc tak sobie myślę ,że może w końcu powinnam wziąć się do pracy i zacząć od podstaw budować tą moją wymarzoną Chatkę Puchatka ) , lubię zwierzęta ( i cały czas chcę mieć te kury, o których pisałam dawno, dawno temu ).
Lubię mieć obok siebie kochaną osobę ( i tu pojawia się problem, który tak naprawdę wcale nie musi być problemem). A przede wszystkim lubię się śmiać, czuć wewnętrzny spokój, kochać, marzyć i żyć. Żyć pełnią życia, cieszyć się każdym dniem i znów móc się śmiać co rano i czuć tą wszechobecną radość.
Potrzebuję w końcu uporządkować swoje życie. Już tak na zawsze. Znacie mnie dosyć dobrze, więc wiecie, że nie lubię zmian, że moje życie zawsze było usystematyzowane. A przez ostatnie lata czuję się bardzo zagubiona, czuję się tak, jakbym mocno zboczyła ze znanej sobie drogi. Przez ten okres, w miejsce poczucia bezpieczeństwa wkradł się chaos, zamiast wiary, zwątpienie i brak zaufania. Życie , które wydawało mi się miłe, przyjemne i proste, zrobiło się skomplikowane, zagmatwane i trudne. To nie jest moja bajka. W mojej nie ma miejsca na bezwzględność, brak empatii i bezcelowe ranienie ludzi. Nie ma miejsca na egoizm i kłamstwa. W mojej bajce, dominuje przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, radość, pomoc innym i nieustanne dążenie do szczęścia. W mojej bajce ludzie kochają, a zwierzęta są szczęśliwe.
Więc te właśnie wszystkie rzeczy sprawiły, że już od dłuższego, powiedziałabym nawet, że od długiego czasu, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego żyję wbrew sobie, swoim przekonaniom i pragnieniom. Dlaczego tylko częściowo realizuję swój plan na życie i co zrobić, żeby to zmienić.
Myślałam, ale nie robiłam nic, żeby tą sytuację zmienić, co jak wiecie jest do mnie zupełnie niepodobne. Ja myślę i robię, nie czekam , nie analizuję. Więc dlaczego ?
Dzień Świstaka
Od paru lat, moje życie wygląda tak, jak w "Dniu Świstaka ". Może jest to zbyt dosłowne porównanie, ale z pewnością w dużej mierze, tak właśnie było, z tym, że powtarzalność była zdecydowania rzadsza i występująca na początku raz, a później już parę razy do roku.
Było cudownie i wspaniale. Później dostawałam z dnia na dzień obuchem w łeb, więc następował okres bólu, cierpienia i rozpaczy, aż przychodził czas na stagnację i czekanie, by w końcu marzenia mogły się znów zrealizować, a ja wracałam do punktu wyjścia. Takie życie wyczerpuje człowieka do granic wytrzymałości. Powoduje w psychice spore wyrwy, a ja ponieważ jestem bardzo emocjonalnie nastawiona do wszystkiego, przeżywam to w tragiczny sposób. Niestety empatia, którą podejrzewam mogłabym obdarzyć parę osób, nie pozwalała na inne działania. Wieczne wzloty, upadki, strach, bezsilność, ból, lęk, nieprzespane noce to był koszmar z którego skutkami, zmagam się do dnia dzisiejszego.
Po którymś właśnie takim uderzeniu w łeb, stwierdziłam, że żeby nie oszaleć, zacznę coś robić. Ból, rozpacz, można przełożyć na coś dobrego. Zobaczcie jak ludzie potrafią niesamowicie zmienić swój świat, po traumatycznych przeżyciach. Rzucił Cię facet? - jak już otrzepiesz piórka, chcesz poczuć się lepsza, dowartościowana...idziesz na siłownię, zaczynasz się odchudzać, wprowadzasz nową dietę..
Straciłaś pracę? - jeśli tylko się nie poddasz, zaczynasz się doszkalać szukasz, analizujesz, myślisz, zapisujesz się na kursy. Nawet przedwczesna śmierć, w wielu przypadkach powoduje, że ludzie zaczynają patrzeć na świat inaczej- otwierają fundację, zajmują się wolontariatem, zapisują do grup wsparcia... Chyba najgorsze co można zrobić w takiej sytuacji, to nie zrobić nic. Absolutnie nie namawiam do tego, żeby bagatelizować problemy, o czym pisałam w poprzednim poście, ale namawiam do tego, żeby nie tracić czasu, tak jak to było w moim przypadku. Nie czekać na finał, tylko w międzyczasie działać. Gdzie byłabym dzisiaj, gdybym podjęła się tego wcześniej ? Jak to mówili mądrzy ludzie " Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że wymaga czasu. Czas i tak upłynie ".
A człowiek jest tępy...no dobra...ja jestem tępa. Patrząc na to, co napisałam wyżej, rozpacz.. rodzi w ludziach silną potrzebę zmiany. Nie będę rozkminiać o co w tym chodzi, nie jestem psychologiem, ale fakt jest niezaprzeczalny, więc tak sobie pomyślałam za którymś razem gdy znów dostałam w łeb, że skoro już muszę cierpieć, to niech chociaż to na coś się przełoży sensownego i...zaczęłam pisać książkę. Oczywiście, że pisanie owo porzuciłam w momencie kiedy tylko wkroczyłam w etap : jest pięknie i cudownie i oczywiście, że zrobiłam najgłupszą rzecz w życiu.
Czy się boję ?
O tak, boję się i to bardzo, bo pomimo mojej wrodzonej tępoty, jestem człowiekiem myślącym, a tylko głupiec nie odczuwa strachu.
Boję się tysiąca rzeczy. Boję się, że wyprowadzę się na zadupie i nie będę widywać ludzi. Ale po głębszym zastanowieniu, dochodzę to wniosku, że ostatnimi czasy, żyjące ludzkie istoty to ja widuję tylko w sklepie. No i w domu...a tam , dom też będzie zupełnie pusty, więc boję się, czy mieszkając samej, po tylu latach życia jak w komunie, nie będę czuła się samotnia. Ale...ten porządek, ten spokój, ta czystość wyzierająca z każdego zakamarka, tak bardzo kusi :) I wszystkie półki w lodówce tylko moje i żadna śmierdząca padlina nie będzie się tam rozkładać, no i facet, który chyba jednak kiedyś będzie...tutaj jaki komfort psychiczny człowiek odczuje.
Według dzieci moich facet musi być, żeby moje zdrowie psychiczne ocalić, bo grozi mi podobno, że zdziwaczeję do reszty i będę smętnie snuć się po polach, gadając do każdej napotkanej roślinki. Więc w jakimś, bliżej nieokreślonym czasie, również mężczyznę owego, w planach życiowych uwzględniam.
A przecież są telefony, jest internet, no i prawda jest taka ,że mamy z założenia mieszkać wszyscy dość blisko siebie.
Poza tym, boję się, że na tym zadupiu utknę po kres swych dni, bo nie będę mogła wyjechać ze względu na posiadane zwierzęta...a ja uwielbiam wyjeżdżać. Ale założenie jest takie, że przecież ja tam wsiową bizneswoman zostanę, więc będę mieć na pewno bardzo zaufanych pracowników, którzy nakarmią moje kurki, ewentualnie jeszcze tę krowę, co mam piękne wilgotne oczy, a psy i koty , to dzieciom podrzucę. No bo pszczoły to chyba będą mogły bez mojej opieki zostać, choć do końca jakby tematu jeszcze nie rozkminiłam.
No i będę sama i będzie na około pusto i będzie bardzo ciemno.
Tu było podobnie jak się wprowadziłam, ale...był Misiek, a i ja nie miałam 50 lat tylko dwadzieścia parę. Nie boję się ciemności, nie boję się bycia i życia samotnie, ale...co będzie jak ktoś postanowi mnie ubić i okraść, no bo raczej na towar przeterminowany mocno, to żaden desperat już nie poleci. Do tej pory , był jeden taki co to chciał u mnie w stróżówce mieszkać, ale zdanie zmienił. To trochę komplikuje sprawę, ale pewnie nawet tam, też będzie jakaś firma ochroniarska.
A ponieważ te myśli tłuką mi się po głowie już od paru lat, więc po naprawdę bardzo dogłębnej analizie , zaczęłam działać. Długa droga przede mną, jako że okazało się, że Misiek położył na łopatki całą papierologię i muszę to wszystko teraz prostować, co wymaga czasu, pieniędzy i zaangażowania, ale małymi kroczkami przybliżam się do celu i myślę, że na wiosnę ruszę ze sprzedażą domu.
I oby się udało wtedy jak najszybciej, bo prawda jest taka ,że u mnie są takie ceny, że domy stoją latami nim je ktoś kupi. A ja muszę szybko, nie mogę już dłużej czekać na ... wszystko. Potrzebuję ruszyć z miejsca i raz na zawsze, definitywnie , nie oglądając się za siebie zmienić obecne życie.
Uprzedzając Wasze pytania:
Tak będzie mi szkoda, będzie mi cholernie szkoda i będę z pewnością wyła jak bóbr ( a może mops ? , nie bardzo pamiętam kto tam wyje ). Ten dom to tysiące wspomnień, to włożone w każdą rzecz moje serce i rozwalony kręgosłup. Tysiące rzeczy zrobiłam tutaj sama, szlifowałam, murowałam, tynkowałam , układałam podłogi, szyłam zasłony i firanki, nauczyłam się obsługi betoniarki i dowiedziałam się jak nazywa się większość roślin. Wzdrygając się z obrzydzenia przerzucałam na łopacie turkucie podjadki i rozczulałam nad każdą uratowaną myszką czy nornicą. Tu dorastały moje dzieci, tu latami dojrzewał ogród. Jakaś część mnie zostanie tu na zawsze...
Ale...dom jest duży, dzieci duże, ba...już nawet wnuczka całkiem spora. Zarówno ja , jak i oni potrzebujemy swojego miejsca na ziemi, żeby zacząć żyć. Dla mnie, kupno ziemi i postawienie domu, to również plan na życie i możliwości zarobkowe, które sobie wymyśliłam już x lat temu, a tak jak powiedziałam wcześniej, chciałabym w końcu w życiu robić to co lubię.
Zdrowie psychiczne
A tu człowiek wiecznie musi się wkurzać, no bo niby jak się nie wkurzać, jak wszyscy się wypierają, a finalnie i tak ja muszę robić ? Taka zamrażarka na przykład.
Popsuła się, a jak to zamrażarka wypełniona była po same brzegi żarciem .Teoretycznie każdy miał po parę szuflad, ale działo to tak długo, jak długo działała zamrażarka. Pech chciał, że popsuła się przed samym wyjazdem nad morze, więc niestety mnóstwo jedzenia się zmarnowało. Każdy swoje szuflady miał opróżnić. Magik domowy miał zobaczyć czy uda się ją reanimować, więc została przekręcona przodem do ściany...Po przyjeździe z nad morza coś śmierdzi ( Miśka co to gadał, że mi coś wiecznie śmierdzi, nie ma już od dawna, w związku z tym smród był jak najbardziej realny i nikt wody z mózgu robić mi nie mógł ) Więc chodzę, węszę, szukam... aż szarpnęło mną w końcu przeczucie okrutne i już wiedziałam...przekręciłam zamrażarkę znów drzwiami do przodu, otworzyłam i....no i niech Wam wyobraźnia podpowie. Myślałam, że umrę z obrzydzenia. Paszczę rozdarłam na cały dom, więc przyleciała Madzia.
- Boziu, Mamuś co się stało ?
- Czyja to do cholery padlina tam gnije ???!!! - wrzeszczę w napadzie dzikiej furii:
Magda popatrzyła i ze stoickim spokojem stwierdziła, że to niej, bo ona wszystko opróżniła przed wyjazdem.
- Nuuuurrrrkkkkaaaa!!!!
Ponieważ zdenerwowana okrutnie byłam, więc nie do końca pamiętam co odpowiedziała, ale one ostatnio gadają do mnie jak do wariata...znaczy spokojnie...znaczy, żeby podkreślić, że matka jakby nie do końca zrównoważona psychicznie i trzeba się z nią delikatnie obchodzić ( a tak na marginesie, to szkoda ,że nie przytakują, bo wariatom to się przecież przytakuje )
- To nie moje mięso Mamo, my wyrzucaliśmy od razu.
No i się zaczęło:
- Magda, nie wpieraj mi, chyba lepiej wiem, co robiłam.
- No co Ty gadasz, przecież my wyrzucaliśmy od razu.
- Musieliście zostawić.
- Nie, to na pewno nie nasze, tylko Wasze, więc sprzątnij.
- Chyba żartujesz, ja tego na pewno nie będę sprzątać, bo nie nasze.
- Nasze też nie. Ja nie sprzątnę , bo się brzydzę, zresztą nie będę po Was sprzątać.
Ponieważ jakby nie mogą dojść do konsensusu, więc na pomoc wzywają "posiłki", które to na uboczu, przy wszelkich chryjach rodzinnych, starają się trzymać.
Posiłki w postaci dwóch osiłków, bardzo niechętnie schodzą ,więc jedna przez drugą:
- Adriannnn....pamiętasz? Sam wyrzucałeś, ja ci podawałam.
- Piotrrrekkk, w miednicy wynosiłeś od razu do śmieci ? Pamiętasz?
No i który chłop, nie ugnie się przed dzikością w oczach i nie przytaknie ?
Ale...tutaj oprócz ich furii jestem jeszcze ja, więc sytuacja jakby się komplikuje .Wróg i zbawca w jednej osobie, któremu podpaść raczej nie wypada i którego jakby nie patrzeć w jajo robią, ale z szacunkiem traktują.
Więc coś tam burczą niewyraźnie pod nosami, za co dostaje im się od rozwścieczonych bab.
U mnie złość, w momencie kiedy sięga zenitu i osiąga apogeum, objawia się spokojem i pogardą dla otaczającego mnie świata, więc syczę przez zęby:
- Więc kuźwa moje, tak ? Skoro nie wasze, to znaczy, że moje???
I tu nastąpiło cisza i coś na kształt konsternacji, więc od syczenia przechodzę znów do wrzasku:
- No to ja się pytam, jak to może być moje jak OD DWÓCH LAT NIE JEM MIĘSA ???!!!!
- No tak, to fakt - na pewno nie Twoje- mówi Nurka ....i po krótkim zastanowieniu :
- Ale i nie moje.
- Moje też nie - dodaje Magda.
Więc naprawdę ,chcąc pozostać przy zdrowych zmysłach, muszę uciekać. Zamrażarka , to przykład i coś co mogłam udowodnić, ale takie sytuacje zdarzają się notorycznie.
- To nie ja ,
- Ja też nie.
A ja zastanawiam się gdzie mogłam wynieść sztućce i talerze, które przecież zawsze odkładam na miejsce, bo skoro nie one, to znaczy, że ja ? I czy jakby powoli na Alzheimera zapadam ?
Kiedyś pojechałam kupić znów kubki, bo nie bardzo było w czym pić...myślałam ,że po pokojach może gdzieś mają, sprawdziłam, ale nie. Więc pomyślałam, że pewnie potłukli. Za parę dni, wchodzę do kuchni, a tam na blacie stoi ich z 15..nie mieściły się do szafki, bo kupiłam nowe. Nie pytajcie gdzie oni to przechowują, bo nie mam bladego pojęcia.
Przeca najbardziej wytrzymały psychicznie człowiek, by tego nie wytrzymał. Oprócz moich dzieci, ich narzeczonych, zwierząt i mojej wnuczki, -mam dwóch tajemniczych lokatorów...To Ktoś i Nikt.
Ktoś zrobił i Nikt nie wie kto.
Więc jest nas tu zdecydowanie za dużo, za dużo jak dla mnie, bo niech sobie mówią co chcą, mam natręctwa sprzątania czy nie, nie znoszę bałaganu i na tym tle, zawsze będzie dochodzić do spięć, tym bardziej, że przez nich, to i ja mam mniejszą chęć na porządki. A jak nie sprzątam, to jestem zła ,że jest burdel, a jak sprzątam, to też jestem zła, że sprzątam za resztę :) A ja nie lubię być zła.
Tak więc choć kocham okrutnie miłością wielką , nadszedł ten czas, że muszę pomyśleć o sobie. A jak do mnie przyjadą, to proszę bardzo...wtedy to ja obiadek nawet ugotuję ,pozmywam, talerze posprzątam i dokładnie będę wiedziała, gdzie je schowałam. I wytrę je sobie w czyściutkie ściereczki, które w tym domu notorycznie nazywane są SZMATAMI. No szlag mnie trafia na miejscu jak słyszę podaj szmatę! Chociaż może i nie powinno mnie to dziwić , bo moja szmata do podłogi, wygląda zdecydowanie lepiej niż te ścierki! O... do łazienki nie będę musiała chodzić jak na koloniach, z kosmetyczką, bo NIKT nie tknie moich kosmetyków :).
A Babcią jaką będę Kochaną , jak nie będę paszczęką kłapać, że dziecko wiecznie przed telewizorem siedzi...a proszę bardzo, wtedy to po spacerku, nawet sama bajeczkę włączę. A tak to tylko zła jestem, bo rodziców wbijam w poczucie winy, a dziecko cierpi, bo karzą jeszcze nie daj Bóg wyłączyć...i przez kogo ? No jasne, że przez Babcię niedobrą.
I jakby tak, ten post niedokończony muszę wrzucić, bo musiałam przerwać pisanie i po drodze gdzieś wątek straciłam, więc żegnam się z Wami cieplutko i do usłyszenia wkrótce :)