Jak żyć bardziej ekologicznie

wtorek, lutego 02, 2021

Jak żyć bardziej ekologicznie


W ostatnich czasach ochrona środowiska, bycie eko , dbałość o to, co nas otacza, to modne tematy i bardzo dobrze, Chłonę co tylko wpadnie mi w ręce , jak gąbka. Moje dziecko twierdzi, że do wszystkiego trzeba dorosnąć i jeśli o to chodzi, to chyba się z nią zgodzę. Szacunek do przyrody, wyssałam i to chyba dosłownie z mlekiem matki, gdyż mamy bardzo podobne poglądy, aczkolwiek moja mama, może nie aż tak restrykcyjne, jak ja. Ale spokojnie, moje podejście do życia nie zahacza nawet o fanatyzm. Mieszkam w domu, a nie w szałasie, nad głową mam dach, a nie gałęzie, jeżdżę samochodem , a nie konno, ale jeśli tylko mogę , w miarę możliwości, oczywiście na ile pozwalają na to dzisiejsze czasy, staram się być świadomym konsumentem.

Już od dłuższego czasu myślałam, żeby o tym napisać, chociażby nawet dla siebie, żeby zobaczyć co robię w tej kwestii, bo wydaje mi się, że cały czas bardzo niewiele. Chętnie się dowiem co robicie Wy i jakie macie sposoby, na to żeby tak masakrycznie nie zaśmiecać świata.
Śmieciarkę to ja miałam zaprzyjaźnioną, booo.... bo wyobraźcie sobie, że tutaj, jak się wprowadziłam, przez całe lata, nie było czegoś takiego jak wywóz śmieci. Aczkolwiek, śmieciarka czasami się przemieszczała po gminie, być może zabierając śmieci ze szkoły bądź przedszkola, więc zapolowałam na nią i po krótkich negocjacjach, udało mi się umówić, że będą przyjeżdżali i do mnie raz na dwa tygodnie. A za drobną opłatą , bodajże 20 zł każdorazowo zostawianych na śmietniku pod cegłą, zabierać będą cały fajans, za któryż to dodatkowo musiałam zabulić 150 zł, bo Panowie musieli ukraść z zakładu i na ryzyko się narazić. Kradzież w tym wypadku uznałam za rzecz niebywale potrzebną, z racji tego, że nie bardzo wiedziałam co z tymi śmieciami mam niby robić, więc skwapliwie zapłaciłam.
Odkąd tylko pamiętam, makulaturę, której kiedyś z braku internetu było zdecydowanie więcej, wiązałam pieczołowicie sznureczkiem i zostawiałam osobno obok śmietnika. 
Kiedyś padał deszcz, więc nie chcąc, żeby przygotowana przeze mnie paczka zmokła, nasłuchiwałam warkotu śmieciarki i jak tylko zaczęła się zbliżać, wybiegłam na dwór. Krzyczę do nich, że jeszcze mam gazety i żeby poczekali, Pan powiedział "aha" patrząc na mnie jak na ćwierćinteligenta i z impetem ciepnął moją paczuszkę do tych samych śmieci. Pytam więc, pełna oburzenia:
- Ale...jak to tak ? Przecież to makulatura, pojemniki w gminie stoją.
- A kto by się tym przejmował, a Pani myśli ,że z tych pojemników papier to gdzie trafia?
- No chyba na makulaturę?
- Hahaha...

Moje rozczarowanie nie miało granic, tym bardziej ,że ponosiłam dodatkowe koszty w postaci sznurka.
Stwierdziłam, że więcej im nie oddam i zaczęłam taszczyć gazety pod szkołę, do pojemników, łudząc się ,że widocznie ta moja śmieciarka nieprzystosowana, ale tam, to z pewnością segregacja jest, jak się patrzy, no bo przecież po coś w te pojemniki na papier, szkło i plastik zainwestowali.
No niestety...nie mam pojęcia po co pojemniki stały, bo wszystko trafiało jednak do " jednego wora " , a właściwie śmieciarki.
Ograniczając zakup gazet, tnąc wszystko w niszczarce, robiłam brykiety do rozpalania w kominku i tak, dotrwałam bodajże do 2012 roku, kiedy to ustawa śmieciowa weszła, która notabene bokiem też mi wyszła, gdyż z przyzwyczajenia oprócz regularnego, wymaganego z urzędu płacenia za wywóz śmieci, chyba przez dwa lata, zostawiałam dodatkowo pod cegłą 20 zł. Tak więc i nowi Panowie za ćwierćinteligenta musieli mnie uważać. A i powiem Wam szczerze, że jak się w końcu zorientowałam, to bałam się przestać, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Na szczęście przyfilowałam, że co i rusz przyjeżdża tu inna ekipa, więc problemu nie było.

No i generalnie wypadałoby powoli kończyć ten post, a ja jeszcze nawet nie zaczęłam wymieniać tego co robię, a właściwie tego czego nie robię.

Nie da się ukryć, że kuchnia to największa wytwórnia plastiku. Temat plastiku, to temat rzeka i tu myślę nie starczyłoby miejsca na to wszystko co chciałabym napisać. Szczególnie po lekturze książki " Jak zerwać z plastikiem ", którą polecam zdecydowanie wszystkim. 
To z niej dowiedziałam się ,że  1/3 plastiku w oceanach stanowią mikrowłókna , które przedostają się przez wszystkie filtry, podczas prania. To samo tyczy się mikrogranulek, w proszkach i środkach czystości. Co więc można zrobić, aby  żyć bardziej świadomie i dbać o środowisko ? 

Kuchnia



1. Oprócz segregacji śmieci ( gdzie do dnia dzisiejszego mam wątpliwości czy to faktycznie działa ), namiętnie zbieram korki, które to przez lata moje dzieci nosiły do szkoły, później zalegały mi tonami w hydrofornii, aż w końcu Tosia poszła do szkoły, więc mogłam się ich pozbyć. Te korki, to ponoć jakiś wysokogatunkowy plastik, który nadaje się do przetworzenia.

2. Cała zielenina z domu, trafia na kompost.

3.  Chyba pierwszym świadomym krokiem, był zakup wielorazowej butelki. Na początku była plastikowa ( zawsze to i tak lepsze , niż kupowanie w sklepie napojów w plastikowych butelkach ) i służyła mi ładnych parę lat ( na marginesie służy dalej, bo teraz zabieram w niej wodę dla psów ). Teraz mam już szklaną butelkę, którą uwielbiam.  
Staram się całkowicie ograniczyć kupowanie czegokolwiek w plastikowych pojemnikach, aczkolwiek, przyznam bez bicia, że czasami jest ciężko, bo piję bardzo dużo i niekiedy muszę się posiłkować na spacerze zakupem jakiegoś gotowca ( aczkolwiek wtedy wybieram coś w szkle, ewentualnie sok w kartonie ). Mam nadzieję, że woda będzie sprzedawana znowu w szklanych, kaucjonowanych butelkach. Kto jeszcze pamięta "Mazowszankę "?

4. Od lat nie korzystam z plastikowych toreb na zakupy. Zawsze mam ze sobą wielorazowe torby, które po prostu ubóstwiam, bo są bardzo pojemne. Przy większych zakupach biorę kartony ze sklepu i to właśnie w nie pakuję część produktów.

5. Zamiast małych, szeleszczących siatek, mam woreczki do których wrzucam warzywa, pieczywo i ziarna. I choć na początku przy kasie patrzyli się na mnie jak na dziwadło, ewentualnie szukali metki do zeskanowania, w tej chwili mnóstwo ludzi korzysta z takich woreczków i nikogo to nie dziwi.

6. Staram się kupować rzeczy na wagę, a nie w opakowaniach ( ziarna, bakalie, makarony, ryż itp. )

7. Jeśli nie mam wyboru i muszę kupić coś w plastiku, to wybieram duże, opakowanie.

8. Nie używam folii spożywczej, ani aluminiowej( zamiast tego żywność przechowuję w szklanych pojemnikach, a pieczywo obwijam w "woskowijki"

9. Staram się nie kupować produktów spożywczych, które są pakowane w plastik, aczkolwiek...tego niestety, żebym nie wiem jak się starała, nie da się uniknąć, bo nawet głupia sałata, musi być obwinięta w kawał plastiku. 

8. Robię sama jogurty ( i tutaj nie muszę wrzucać do śmieci codziennie plastikowych kubeczków )

9. Jajka kupuję tylko od szczęśliwych kur, a zakupy staram się robić na bazarze, gdzie można kupić produkty na wagę ( bo jak się pytam czy jabłka nie pryskane, to każdy mi się śmieje w twarz :) i mówi, że żadne by się nie utrzymało. I nie rozumiem tego. Pamiętacie moją cudną jabłonkę? No miała tyle jabłek co roku i przenigdy nie była pryskana. Czereśnia, co to mówili żeby ją wyciąć jak się wprowadziłam , bo jest chora, też ma co roku czereśnie i jakoś żyje, że już o braku oprysków nie wspomnę. Porzeczki co prawda co roku chorują, ale tylko liście, a na owoce wpływu to nie ma. To samo jeśli chodzi o agrest, tu liście właściwie nie chorują, bo po prostu ich nie ma, zżerają chyba larwy motyla bielinka, ale owoców jest co roku mnóstwo, więc co mi przeszkadza,że motyl zje sobie wszystkie liście ?

10.  Na kawę mam od lat niezawodny kubek "Contingo" ( i choć drogi, to tylko ten polecam, a przetestowałam już wiele). Oczywiście oprócz zakrętki, w całości wykonany z metalu. Nigdy nie kupuję kawy w jednorazowych kubkach.

11. Mąkę, cukier, zioła i inne sypkie produkty, trzymam w szklanych słojach . Niestety mam jeszcze parę plastikowych, z czasów kiedy to o szkle można było pomarzyć. Trafią pewnie na działkę, bo wyrzucić szkoda.

12. Sztućce i noże mam metalowe ewentualnie z drewnianymi rączkami, tak samo deski do krojenia, drewniane albo szklane ( i jest jedna plastikowa )

13. No i nie jem mięsa od dwóch i pół roku, a oprócz względów czysto humanitarnych, ma to ogromny wpływ na środowisko. Podobno emisja gazów cieplarnianych pochodzących z hodowli zwierząt, stanowi aż 17% CO2 w całej Unii Europejskiej.

14. Na zakupy chodzę zawsze najedzona ( nawet nie wiecie jak to bardzo pomaga w ograniczaniu kupowanych produktów ), z przygotowaną zawczasu listą.

15. To co zostaje, mrożę. Właściwie to mroziłam, bo zamrażarka dalej nie działa. A mroziłam kiedyś naprawdę bardzo pokaźne ilości :klik

16. Szmatki do kurzu mam wielorazowe i takie pocięte z ubrań Tosi, które nie nadawały się już do oddania.
 
I tak chodzę po tej mojej kuchni i się rozglądam i właściwie więcej plastiku nie posiadam. A i tak za każdym razem , jak przychodzi do wywozu śmieci, ilość po prostu mnie powala. Niestety moje dzieci jakby totalnie mają na to wywalone i choć zięciowi kupiliśmy nawet ustrojstwo, żeby wodę gazowaną sobie robił, to i tak kupuje w plastikowych butelkach i aż dziw, że się nie krztusi, bo za każdym razem mówię mu, że jest mordercą i właśnie pozbawił życia kolejnego kormorana. Ilość plastiku w zabawkach Tośki, zaznaczam bezsensownych zabawkach, jest wręcz szokująca. Leży toto , do niczego nie służy, bo bawi ją to jedynie w momencie kiedy dostanie, a w efekcie trafia do śmieci. No ale co ja mogę zrobić?

Łazienka



 Tu sprawa ma się trochę lepiej niż w przypadku kuchni, ale też jakby nie do końca.

1. Proszek do prania kupuję w kartonowym opakowaniu. ( chcę się przerzucić na te orzechy piorące, ale...tak bardzo lubię zapach czystego prania, że odkładam to w czasie ) Proszek kupuję bez mikrogranulek.

2. Płyn do prania to moje kolejne utrapienie ..jest w plastikowych butelkach. Kupuję co prawda te największe, ale to jakby mnie nie usprawiedliwia. I też czytałam o tym, jak zrobić własny i też odwlekam decyzję. Ale teraz to mi wstyd pewnie już będzie, więc może w końcu zrobię i zacznę prać w tych orzechach:) 

3.  Kupuję tylko kosmetyki , które nie są testowane na zwierzętach.

4. Pastę do zębów robię sama.

5. Piling do ciała też ( przez lata nie używałam, bo nie powinnam ze względu na przepływ limfy i rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych, ale... mam dosyć i czniam to i używam. a jaką frajdę mam :)

6. Nie używam płynów do kąpieli, zamiast nich stosuję napary ziołowe i sól epsom.

7. Używam mydła w kostce.

8. To samo tyczy się szamponu do włosów.

9 . Z odżywką jest problem..w kostce jest do niczego , a butelki są plastikowe :( Niestety kupuję, więc jeśli macie jakiś pomysł na zastępstwo, koniecznie dajcie znać w komentarzu.

10. Jeśli chodzi o mleczka do demakijażu, płyny etc...nie używam. Sama robię tonik do twarzy, a'la płyn micelarny. Zamiast płatków kosmetycznych, stosuję ściereczkę do demakijażu.

11. Patyczki kosmetyczne jedynie bambusowe, tak samo szczoteczki do zębów.

12. Jeśli chodzi o codzienną pielęgnację, to oprócz wyżej wymienionych, chyba niczego innego nie stosuję. Często się mnie pytacie, jakich używam kosmetyków. No więc nie używałam  ( i choć sobie po 40 obiecywałam, że zacznę ), to dalej nie używam żadnych kremów, balsamów ani innych rzeczy. Co prawda nawet nie wiem jakie inne rzeczy są, ale kiedyś tak sobie myślałam, że może właśnie dlatego, że niczego nie używam tak wyglądam? Skóra tylko z policzków, jakoś zaczęła mi się przemieszczać w stronę ziemi, ale poza tym, oprócz mimicznych zmarszczek, innych nie posiadam. `    

13.  Za to maluję się namiętnie i raczej bez makijażu z domu nie wyjdę, choć obecnie jakby coraz mniej mi się chce. Podkłady kupuję w szklanych butelkach i ogólnie kupuję bardzo, naprawdę bardzo mało kosmetyków. 

GARDEROBA



1. Ubrania odkąd tylko pamiętam kupuję tylko i wyłącznie z naturalnych włókien, więc w tym wypadku plastik do oceanów się raczej nie przedostaje. W swojej garderobie, która jest naprawdę o wiele za duża, posiadam jeden sztuczny sweter ( bo wzór miał cudny ) i jedną sztuczną sukienkę, w której wyglądam jak Kleopatra i po prostu to była miłość od pierwszego wejrzenia, choć bardzo długo biłam się z myślami przed zakupem, czy aby ja w tym plastiku chodzić będę? No nie chodzę, ale za to czasami ją sobie oglądam i dalej mi się bardzo podoba, więc może jeszcze kiedyś włożę

2. Jeśli chodzi o buty i torebki , to mam bardzo mieszane uczucia, bo do końca nie wiem jak to jest, a i tak naprawdę nie chcę wiedzieć. Mam bardzo delikatne stopy, ogólnie mam bardzo delikatną w dotyku skórę, a pięty mam takie jak wnętrze dłoni. Buty mam z reguły skórzane. I tłumaczyłam sobie, że skoro tą krowę ktoś i tak zje, to chociaż ja tą skórę wykorzystam na buty i torebki...ale moje sumienie jakoś mi podpowiada, że chyba nie do końca to tak działa, więc spróbowałam kupić z plastiku. Pomijając sam fakt sztuczności, powodowały po prostu uczucie pieczenia i ból... Tak więc mam sporo butów skórzanych, a reszta jest z materiału. Na szczęście nie niszczę butów, wszystkie mam bardzo dobre gatunkowo, więc oddaję do szewca jeśli coś się z nimi stanie i jestem ich szczęśliwą posiadaczką od wielu lat, więc czuję się jakby choć trochę usprawiedliwiona. Aczkolwiek jeśli mówimy o zanieczyszczeniu świata, to jest to wybór słuszny. Gorzej z sumieniem. 

3.  Ubrania od lat kupuję  u-Żiwaniego. No kocham łachacze ponad wszystko. Czuję się jak dziecko w sklepie z zabawkami, a jak coś upoluję, to tak, jakbym otwierała prezent na Gwiazdkę. Pomijając fakt dbałości o środowisko, to jeśli znajdziemy ubranie która jest w idealnym stanie, to mamy gwarancję, że jest to coś , co jest dobre gatunkowo i będzie nam służyć przez kolejne lata, a nie wyglądać za chwilę jak szmata. Poza tym sami przyznajcie, że Gucci czy Chanel za  0,32 gr to jest to strzał w dziesiątkę. Od paru lat, ze względu na ilość posiadanych ubrań ( których również nie niszczę zupełnie ) wprowadziłam ograniczenia cenowe i jakościowe. Nigdy, żeby nie wiem co nie kupuję rzeczy , które są droższe niż 5 zł i kupuję jedynie rzeczy z wysokiej półki cenowej. Znaczy się w normalnym sklepie tyle kosztują, bo nie w łachaczu. I nie bardzo rozumiem co ludzi kręci w tych sieciówkach, gdzie zostawiają kupę hajsu, jak za złotówkę można chodzić w płaszczu Max Mary :) A ile radochy w szukaniu :)

4. Meble to na pewno już wiecie. Robię, przerabiam, szlifuję, maluje na inny kolor, odnawiam...i tak w kółko. Generalnie te same od lat, a często wyglądają inaczej. Mam nawet w holu przerobiony mój regał z czasów podstawówki, kiedy miałam 7 lat, więc pod tym względem jestem super ekologiczna :)

Ogólnie jak tak patrzę, to nic tylko brać :) Jestem bardzo tania w utrzymaniu, a jak potencjalny narzeczony zabierze mnie do łachacza, to normalnie zrobi mi niesamowity prezent i nie będzie musiał  hajsu wydawać. No przynajmniej zapłaci zdecydowanie mniej, niż za kolację w knajpie.

I tu Kochani znów muszę się z Wami pożegnać, choć post jakby niedokończony, ale ... rozwaliłam matrycę w laptopie. Po jodze, która to w dniu dzisiejszym, moje skołatane nerwy miała uspokoić, podniosłam laptopa do góry za ekran i...szlag go trafił. Mnie swoją drogą też, bo pomijając wydatki związane z naprawą, brakiem laptopa, joga na nic się nie zdała, a ja mam ochotę usiąść i wyć. I to tyle jeśli chodzi o mój wyjazd:( Teraz muszę laptopa oddać do naprawy :( 
Zdjęcia też miały być bardziej tematyczne, ale z wyżej wymienionych względów, takowe być nie mogą, bo niestety nie widzę całkiem sporego kawałka ekranu. W związku z tym, żegnam się z Wami cieplutko, a na komentarze, będę już odpowiadać z telefonu :)



Idą zmiany

wtorek, stycznia 26, 2021

Idą zmiany


W pewnym momencie mojego życia, zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać świat... świat , w którym nadmierny konsumpcjonizm, zaczął mi wręcz przeszkadzać i przytłaczać. Może dlatego, że teraz wszystkiego jest pełno, może dlatego, że każda pierdoła kosztuje grosze, a jeśli coś jest na wyciągnięcie ręki, to przestaje być marzeniem? A może dlatego, że półki w sklepach  uginają się od takiej  ilości towaru, że właściwie   większość rzeczy przestaje mi się  podobać. W ten właśnie sposób, zakończyłam zbieranie moich filiżanek w róże..za pierwsze płaciłam chore   pieniądze, marzyłam o zakupie.. ..  a teraz...widząc tysiące innych, na każdej   półce w sklepie, opatrzyły mi się i już nie marzę o kolejnej. Za to cały czas marzy mi się proste życie. Życie  dala od wielkich aglomeracji miejskich, marzy mi się ,że w końcu  będę robiła to co  lubię i żyła tak jak  lubię. Zaczęłam się więc zastanawiać nad tym bardzo intensywnie.

Co ja tak właściwie lubię?


I doszłam do prostych wniosków, że przede wszystkim bardzo lubię pisać ( więc może by tak napisać książkę, wrócić do pisania bloga) lubię ludzi i kontakt z nimi ( Myślę, że nawet odległość, ze względu na przyszłe miejsce zamieszkania tego nie zmieni). Przecież dzisiejsze czasy otwierają nam mnóstwo możliwości. Myślę bardzo intensywnie, właśnie nad tym,  żeby stworzyć takie miejsce, gdzie ludzie będą chcieli bywać. Bez wątpienia bardzo lubię kontakt z przyrodą ( stąd ucieczka dalej, wydaje się bardzo wskazana , lubię dekorowanie domu i tworzenie nowych rzeczy ( więc tak sobie myślę ,że może w końcu powinnam wziąć się do pracy i zacząć od podstaw budować tą moją wymarzoną Chatkę Puchatka ) , lubię zwierzęta ( i cały czas chcę mieć te kury, o których pisałam dawno, dawno temu ). 
Lubię mieć obok siebie kochaną osobę ( i tu pojawia się problem, który tak naprawdę wcale nie musi być problemem). A przede wszystkim lubię się śmiać, czuć wewnętrzny spokój, kochać, marzyć i żyć. Żyć pełnią życia, cieszyć się każdym dniem i znów móc się śmiać co rano  i czuć tą wszechobecną radość.
Potrzebuję w końcu uporządkować swoje życie. Już tak na zawsze. Znacie mnie dosyć dobrze, więc wiecie, że nie lubię zmian, że moje życie zawsze było usystematyzowane. A przez ostatnie lata czuję się bardzo zagubiona, czuję się tak, jakbym mocno zboczyła ze znanej sobie drogi. Przez ten okres, w miejsce poczucia bezpieczeństwa wkradł się chaos, zamiast wiary, zwątpienie i brak zaufania. Życie , które wydawało mi się miłe, przyjemne i proste, zrobiło się skomplikowane, zagmatwane i trudne. To nie jest moja bajka. W mojej nie ma miejsca na bezwzględność, brak empatii i bezcelowe ranienie ludzi. Nie ma miejsca na egoizm i kłamstwa. W mojej bajce, dominuje przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, radość, pomoc innym i nieustanne dążenie do szczęścia. W mojej bajce ludzie kochają, a zwierzęta są szczęśliwe.

Więc te właśnie wszystkie rzeczy sprawiły, że już od dłuższego, powiedziałabym nawet, że od długiego czasu, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego żyję wbrew sobie, swoim przekonaniom i pragnieniom. Dlaczego tylko częściowo realizuję swój plan na życie i co zrobić, żeby to zmienić.
Myślałam, ale nie robiłam nic, żeby tą sytuację zmienić, co jak wiecie jest do mnie zupełnie niepodobne. Ja myślę i robię, nie czekam , nie analizuję. Więc dlaczego ?

Dzień Świstaka



Od paru lat, moje życie wygląda tak, jak w "Dniu Świstaka ". Może jest to zbyt dosłowne porównanie, ale z pewnością w dużej mierze, tak właśnie było, z tym, że powtarzalność była zdecydowania rzadsza i występująca na początku raz, a później już parę razy do roku.
Było cudownie i wspaniale. Później dostawałam z dnia na dzień obuchem w łeb, więc następował okres bólu, cierpienia i rozpaczy, aż przychodził czas na stagnację i czekanie, by w końcu marzenia mogły się znów zrealizować, a ja wracałam do punktu wyjścia. Takie życie wyczerpuje człowieka do granic wytrzymałości. Powoduje w psychice spore wyrwy, a ja ponieważ jestem bardzo emocjonalnie nastawiona do wszystkiego, przeżywam to w tragiczny sposób. Niestety empatia, którą podejrzewam mogłabym obdarzyć parę osób, nie pozwalała na inne działania. Wieczne wzloty, upadki, strach, bezsilność, ból, lęk, nieprzespane noce to był koszmar z którego skutkami, zmagam się do dnia dzisiejszego.
Po którymś właśnie takim uderzeniu w łeb, stwierdziłam, że żeby nie oszaleć, zacznę coś robić. Ból, rozpacz, można przełożyć na coś dobrego. Zobaczcie jak ludzie potrafią niesamowicie zmienić swój świat, po traumatycznych przeżyciach. Rzucił Cię facet? - jak już otrzepiesz piórka, chcesz poczuć się lepsza, dowartościowana...idziesz na siłownię, zaczynasz się odchudzać, wprowadzasz nową dietę..
Straciłaś pracę? - jeśli tylko się nie poddasz, zaczynasz się doszkalać szukasz, analizujesz, myślisz, zapisujesz się na kursy. Nawet przedwczesna śmierć, w wielu przypadkach powoduje, że ludzie zaczynają patrzeć na świat inaczej- otwierają fundację, zajmują się wolontariatem, zapisują do grup wsparcia... Chyba najgorsze co można zrobić w takiej sytuacji, to nie zrobić nic. Absolutnie nie namawiam do tego, żeby bagatelizować problemy, o czym pisałam w poprzednim poście, ale namawiam do tego, żeby nie tracić czasu, tak jak to było w moim przypadku. Nie czekać na finał, tylko w międzyczasie działać. Gdzie byłabym dzisiaj, gdybym podjęła się tego wcześniej ? Jak to mówili mądrzy ludzie " Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że wymaga czasu. Czas i tak upłynie ".
A człowiek jest tępy...no dobra...ja jestem tępa. Patrząc na to, co napisałam wyżej, rozpacz..  rodzi w ludziach silną potrzebę zmiany. Nie będę rozkminiać o co w tym chodzi, nie jestem psychologiem, ale fakt jest niezaprzeczalny, więc tak sobie pomyślałam za którymś razem gdy znów dostałam w łeb, że skoro już muszę cierpieć, to niech chociaż to na coś się przełoży sensownego i...zaczęłam pisać książkę. Oczywiście,  że pisanie owo porzuciłam w momencie kiedy tylko wkroczyłam w etap : jest pięknie i cudownie i oczywiście, że zrobiłam najgłupszą rzecz w życiu.

Czy się boję ?

O tak, boję się i to bardzo, bo pomimo mojej wrodzonej tępoty, jestem człowiekiem myślącym, a tylko głupiec nie odczuwa strachu. 
Boję się tysiąca rzeczy. Boję się,  że wyprowadzę się na zadupie i nie będę widywać ludzi. Ale po głębszym zastanowieniu, dochodzę to wniosku, że ostatnimi czasy, żyjące ludzkie istoty to ja widuję tylko w sklepie. No i w domu...a tam , dom  też będzie zupełnie pusty, więc boję się, czy mieszkając samej, po tylu latach życia jak w komunie, nie będę czuła się samotnia. Ale...ten porządek, ten spokój, ta czystość wyzierająca z każdego zakamarka, tak bardzo kusi :) I wszystkie półki w lodówce tylko moje i żadna śmierdząca padlina nie będzie się tam rozkładać, no i facet, który chyba jednak kiedyś będzie...tutaj jaki komfort psychiczny człowiek odczuje.
Według dzieci moich facet musi być, żeby moje zdrowie psychiczne ocalić, bo grozi mi podobno,  że zdziwaczeję  do reszty i będę smętnie snuć się po polach, gadając do każdej napotkanej roślinki. Więc w jakimś, bliżej nieokreślonym czasie, również mężczyznę owego, w planach życiowych uwzględniam.
A przecież są telefony, jest internet, no i prawda jest taka ,że mamy z założenia mieszkać wszyscy dość blisko siebie.
Poza tym, boję się, że na tym  zadupiu utknę po kres swych dni, bo nie będę mogła wyjechać ze względu na posiadane zwierzęta...a ja uwielbiam wyjeżdżać. Ale założenie jest takie, że przecież ja tam wsiową bizneswoman zostanę, więc będę mieć na pewno bardzo zaufanych pracowników, którzy nakarmią moje kurki, ewentualnie jeszcze tę krowę, co mam piękne wilgotne oczy,  a psy i koty , to dzieciom podrzucę. No bo pszczoły to chyba będą mogły bez mojej opieki zostać, choć do końca jakby tematu jeszcze nie rozkminiłam.
No i będę sama i będzie na około pusto i będzie bardzo ciemno.
Tu było podobnie jak się wprowadziłam, ale...był Misiek, a i ja nie miałam 50 lat tylko dwadzieścia parę. Nie boję się ciemności, nie boję się bycia i życia samotnie, ale...co będzie jak ktoś postanowi mnie ubić i okraść, no bo raczej na towar przeterminowany mocno, to żaden desperat już nie poleci.   Do tej pory , był jeden taki co to chciał u mnie w stróżówce mieszkać, ale zdanie zmienił. To trochę komplikuje sprawę, ale pewnie nawet tam,  też będzie jakaś firma ochroniarska.
A ponieważ te myśli tłuką mi się po głowie już od paru lat, więc po naprawdę bardzo dogłębnej analizie , zaczęłam działać. Długa droga przede mną, jako że okazało się, że Misiek położył na łopatki całą papierologię i muszę to wszystko teraz prostować, co wymaga czasu, pieniędzy i zaangażowania, ale małymi kroczkami przybliżam się do celu i myślę, że na wiosnę ruszę ze sprzedażą domu. 
I oby się udało wtedy jak najszybciej, bo prawda jest taka ,że u mnie są takie ceny, że domy stoją latami nim je ktoś kupi.  A ja muszę szybko, nie mogę już dłużej czekać na ... wszystko. Potrzebuję ruszyć z miejsca i raz na zawsze, definitywnie , nie oglądając się za siebie zmienić obecne życie.

Uprzedzając Wasze pytania:
Tak będzie mi szkoda, będzie mi cholernie szkoda i będę z pewnością wyła jak bóbr  ( a może mops ? , nie bardzo pamiętam kto tam wyje ). Ten dom to tysiące wspomnień, to włożone w każdą rzecz moje serce i rozwalony kręgosłup. Tysiące rzeczy zrobiłam tutaj sama, szlifowałam, murowałam, tynkowałam , układałam podłogi, szyłam zasłony i firanki, nauczyłam się obsługi betoniarki i dowiedziałam się jak nazywa się większość roślin. Wzdrygając się z  obrzydzenia przerzucałam na łopacie turkucie podjadki i rozczulałam nad każdą uratowaną myszką czy nornicą. Tu dorastały moje dzieci, tu latami dojrzewał ogród. Jakaś część mnie zostanie tu na zawsze...
Ale...dom jest duży, dzieci duże, ba...już nawet wnuczka całkiem spora. Zarówno ja , jak i oni potrzebujemy swojego miejsca na ziemi, żeby zacząć żyć. Dla mnie, kupno ziemi i postawienie domu, to również plan na życie i możliwości zarobkowe, które sobie wymyśliłam już x lat temu, a tak jak powiedziałam wcześniej, chciałabym w końcu w życiu robić to co lubię.  

Zdrowie psychiczne

A tu człowiek wiecznie musi się wkurzać, no bo niby jak się nie wkurzać, jak wszyscy się wypierają, a finalnie i tak ja muszę robić ? Taka zamrażarka na przykład. 

Popsuła się, a jak to zamrażarka wypełniona była po same brzegi żarciem .Teoretycznie każdy miał po parę szuflad, ale działo to tak długo, jak długo działała zamrażarka. Pech chciał, że popsuła się przed samym wyjazdem nad morze, więc niestety mnóstwo jedzenia się zmarnowało. Każdy swoje szuflady miał opróżnić. Magik domowy miał zobaczyć czy uda się ją reanimować, więc została przekręcona przodem do ściany...Po przyjeździe z nad morza coś  śmierdzi ( Miśka co to gadał, że mi coś wiecznie śmierdzi, nie ma już od dawna, w związku z tym smród był jak najbardziej realny i nikt wody z mózgu robić mi nie mógł ) Więc chodzę, węszę, szukam... aż szarpnęło mną w końcu przeczucie okrutne i już wiedziałam...przekręciłam zamrażarkę znów drzwiami do przodu, otworzyłam i....no i niech Wam wyobraźnia podpowie. Myślałam, że umrę z obrzydzenia. Paszczę rozdarłam na cały dom, więc przyleciała Madzia.

- Boziu, Mamuś co się stało ?
- Czyja to do cholery padlina tam gnije  ???!!! - wrzeszczę w napadzie dzikiej furii:
Magda popatrzyła i ze stoickim spokojem stwierdziła, że to niej, bo ona wszystko opróżniła przed wyjazdem.
- Nuuuurrrrkkkkaaaa!!!! 
Ponieważ zdenerwowana okrutnie byłam, więc nie do końca pamiętam co odpowiedziała, ale one ostatnio gadają do mnie jak do wariata...znaczy spokojnie...znaczy, żeby podkreślić, że matka jakby nie do końca zrównoważona psychicznie i trzeba się z nią delikatnie obchodzić ( a tak na marginesie, to szkoda ,że nie przytakują, bo wariatom to się przecież przytakuje )
- To nie moje mięso Mamo, my wyrzucaliśmy od razu.
No i się zaczęło: 
- Magda, nie wpieraj mi, chyba lepiej wiem, co robiłam.
- No co Ty gadasz, przecież my wyrzucaliśmy od razu.
- Musieliście zostawić.
- Nie, to na pewno nie nasze, tylko Wasze, więc sprzątnij.
- Chyba żartujesz, ja tego na pewno nie będę sprzątać, bo nie nasze.
- Nasze też nie. Ja nie sprzątnę , bo się brzydzę, zresztą nie będę po Was sprzątać.

Ponieważ jakby nie mogą dojść do konsensusu, więc na pomoc wzywają "posiłki", które to na uboczu, przy wszelkich chryjach rodzinnych, starają się trzymać.
Posiłki w postaci dwóch osiłków, bardzo niechętnie schodzą ,więc jedna przez drugą:
- Adriannnn....pamiętasz? Sam wyrzucałeś, ja ci podawałam.
- Piotrrrekkk, w miednicy wynosiłeś od razu do śmieci ? Pamiętasz? 
No i który chłop, nie ugnie się przed dzikością w oczach i nie przytaknie ?
Ale...tutaj oprócz ich furii jestem jeszcze ja, więc sytuacja jakby się komplikuje .Wróg i zbawca w jednej osobie, któremu podpaść raczej nie wypada i którego jakby nie patrzeć w jajo robią, ale z szacunkiem traktują.
Więc coś tam burczą niewyraźnie pod nosami, za co dostaje im się od rozwścieczonych bab.

U mnie złość, w momencie kiedy sięga zenitu i osiąga apogeum, objawia się spokojem i pogardą dla otaczającego mnie świata, więc syczę przez zęby:
- Więc kuźwa moje, tak ? Skoro nie wasze, to znaczy, że moje??? 
I tu nastąpiło cisza i coś na kształt konsternacji, więc od syczenia przechodzę znów do wrzasku:
- No to ja się pytam, jak to może być moje jak OD DWÓCH LAT NIE JEM MIĘSA ???!!!!
- No tak, to fakt   - na pewno nie Twoje- mówi Nurka ....i po krótkim zastanowieniu :
- Ale i nie moje. 
- Moje też nie - dodaje Magda.
Więc naprawdę ,chcąc pozostać przy zdrowych zmysłach, muszę uciekać. Zamrażarka , to przykład i coś co mogłam udowodnić, ale takie sytuacje zdarzają się notorycznie.
- To nie ja ,
- Ja też nie.
A ja zastanawiam się gdzie mogłam wynieść sztućce i talerze, które przecież zawsze odkładam na miejsce, bo skoro nie one, to znaczy, że ja ? I czy jakby powoli na Alzheimera zapadam ?
Kiedyś pojechałam kupić znów kubki, bo nie bardzo było w czym pić...myślałam ,że po pokojach może gdzieś mają, sprawdziłam, ale nie. Więc pomyślałam, że pewnie potłukli. Za parę dni, wchodzę do kuchni, a tam na blacie stoi ich z 15..nie mieściły się do szafki, bo kupiłam nowe. Nie pytajcie gdzie oni to przechowują, bo nie mam bladego pojęcia. 
Przeca najbardziej wytrzymały psychicznie człowiek, by tego nie wytrzymał. Oprócz moich dzieci, ich narzeczonych, zwierząt i mojej wnuczki, -mam dwóch tajemniczych lokatorów...To Ktoś i Nikt.
Ktoś zrobił i Nikt nie wie kto.
Więc jest nas tu zdecydowanie za dużo, za dużo jak dla mnie, bo niech sobie mówią co chcą, mam natręctwa sprzątania czy nie, nie znoszę bałaganu i na tym tle, zawsze będzie dochodzić do spięć, tym bardziej, że przez nich, to i ja mam mniejszą chęć na porządki. A jak nie sprzątam, to jestem zła ,że jest burdel, a jak sprzątam, to też jestem zła, że sprzątam za resztę :) A ja nie lubię być zła.



Tak więc choć kocham okrutnie miłością wielką , nadszedł ten czas, że muszę pomyśleć o sobie. A jak do mnie przyjadą, to proszę bardzo...wtedy to ja obiadek nawet ugotuję ,pozmywam, talerze posprzątam i dokładnie będę wiedziała, gdzie je schowałam. I wytrę je sobie w czyściutkie ściereczki, które w tym domu notorycznie nazywane są SZMATAMI. No szlag mnie trafia na miejscu jak słyszę podaj szmatę! Chociaż może i nie powinno mnie to dziwić , bo moja szmata do podłogi, wygląda zdecydowanie lepiej niż te ścierki! O...  do łazienki nie będę musiała chodzić jak na koloniach, z kosmetyczką, bo NIKT nie tknie moich kosmetyków :). 
A Babcią jaką będę Kochaną , jak nie będę paszczęką kłapać, że dziecko wiecznie przed telewizorem siedzi...a proszę bardzo, wtedy to po spacerku, nawet sama bajeczkę włączę. A tak to tylko zła jestem, bo rodziców wbijam w poczucie winy, a dziecko cierpi, bo karzą jeszcze nie daj Bóg wyłączyć...i przez kogo ? No jasne, że przez Babcię niedobrą.

I jakby tak, ten post niedokończony muszę wrzucić, bo musiałam przerwać pisanie i po drodze gdzieś wątek straciłam, więc żegnam się z Wami cieplutko i do usłyszenia wkrótce :)



Jak nie dopuścić do depresji

poniedziałek, stycznia 11, 2021

Jak nie dopuścić do depresji





Witajcie po Nowym Roku. Przerwy mam straszne, ale to chyba tylko dlatego, że przenoszę bloga i średnio sobie z tym radzę, więc, żeby zdrowia nie tracić , to w końcu skorzystam z usług jakiegoś specjalisty. 

Co dalej z pisaniem bloga ?

Piszę właściwie codziennie, więc napisanie tekstu, samo w sobie nie stanowi specjalnie problemu, aczkolwiek zaczęłam się momentami zastanawiać czy ma to w ogóle jeszcze jakikolwiek sens. Ludzie w tej chwili nie mają podobno czasu na czytanie, a cóż dopiero komentowanie. Dużo prostszą formą komunikacji wydaje się instagram czy też FB. Dla ludzi...dla mnie jakby nie do końca, biorąc pod uwagę ilość wypluwanych z siebie słów i ograniczenia tam panujące powodują ,że nie mam zielonego pojęcia o czym pisać i jak niby miałabym to ująć w paru zdaniach. Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda, to proszę napiszcie co myślicie, czy warto pisać bloga czy nie ? Jakie są Wasze odczucia ? Pisanie , jeśli  tylko czyta parę osób, wydaje się bezsensowne, bo pracy przy opublikowaniu posta, dodawaniu zdjęć trochę jest, więc dużo prościej będzie mi pisać do tzw. szuflady. No dobra, to prośba jest... jeśli zaglądacie i uważacie, że ta moja pisanina ma sens, to dajcie znać pod postem w komentarzu. 

Obsesja szczęścia

A teraz z zupełnie innej beczki. Wczoraj na portalach społecznościowych, umieściłam króciutki ( bo inaczej się tam nie da :) tekst o walce z demonami. Dostałam mnóstwo wiadomości, ogrom ciepłych słów i  całe tony wsparcia. To jest dla mnie bardzo  ważne . Wiara w to ,że są na świecie ludzie, którzy życzą dobrze, dla których napisanie miłego słowa nie stanowi problemu, ludzie o których wiemy, że choć znamy się tylko wirtualnie, życzą nam szczerze wszystkiego co jest najlepsze. To daje power i energię, pozwala wierzyć, że ani my, ani świat, wcale nie jest zły, pozwala spojrzeć na problemy i ludzi z zupełnie nowej perspektywy. Ponoć najbardziej ranią nas Ci, których najmocniej kochamy i jest to fakt niezaprzeczalny. Wśród mnóstwa wiadomości, były i takie, ( za które również bardzo dziękuję, więc proszę, żebym nie została źle zrozumiana.), że jestem silna, że dam radę, żeby nie myśleć i żyć dalej, żeby kopnąć problemy, przywołać uśmiech i śmiać się im w pysk....

I...no właśnie...

Jak radzić sobie z problemami

Zupełnie, ale zupełnie się nie zgadzam z takim podejściem do życia. To epatowanie na każdym kroku radością i szczęściem, sprawia, że aż mi się ulewa momentami.

Gdzie człowiek nie wejdzie na okrągło czyta, jacy to wszyscy są szczęśliwi, jakie wszystko jest piękne i cudowne, jacy wszyscy są wdzięczni...za wszystko.

Nie zrozumcie mnie źle, a kto mnie zna bliżej, myślę, że nie będzie miał problemu z interpretacją mojego toku rozumowania. Z reguły jestem zadowolona z otaczającego mnie świata, dużo się śmieję, kocham pierdylion rzeczy, uwielbiam życie , wszystkie pory roku, kocham wiatr, deszcz, śnieg i słońce...staram się żyć szczęśliwie, docenić to co mam etc. Nie mówię absolutnie o tym, że każdy powinien przelewać swoje żale na media społecznościowe i dla odmiany pisać jaki to jest nieszczęśliwy i smutny., ale....mam mózg, tak jak i my wszyscy. Nie rozumiem tej udawanej obsesji szczęścia . Ja wiem,że pewne książki stały się modne, że człowiek powinien myśleć pozytywnie, że to co dajesz, to otrzymasz...tak...wierzę w to wszystko, wiem ,że uśmiech wywoła uśmiech, że dając dobro, zdecydowanie częściej również je otrzymamy, że nie można chodzić złym, smutnym i wkurzonym , bo wtedy jest jeszcze gorzej. 

Ale nie można również bagatelizować problemów i udawać ,że ich nie ma, co na chwilę obecną wydaje się, że jest bardzo powszechnym zjawiskiem.

Nie można spychać do podświadomości czegoś, co jest w nas żywe, co boli, co wymaga pracy nad sobą, nie można bagatelizować problemów, bo przestajemy używać mózgu, co w efekcie jest dla nas bardzo zgubne.

Każdy problem wymaga rozwiązania. Im większy, im bardziej boli , tym więcej wymaga czasu, aby je znaleźć, więcej pracy nad sobą, żeby znów móc cieszyć się życiem. Cały czas trwa w nas walka świadomości z podświadomością, Świadomość, w takich sytuacjach, powoduje ogromny ból, smutek, złość, rozczarowanie...te wszystkie uczucia, są w nas dlatego, żeby nas ostrzec, żeby nie dopuścić do kolejnego zagrożenia. To organizm nas broni, wysyłając sygnały ostrzegawcze, jak bardzo brutalnie by to nie zabrzmiało. I choć zupełnie logiczną rzeczą jest to, że chcemy jak najszybciej się od tego odciąć, nie chcemy się tak czuć, nie chcemy tej rozpaczy, to właśnie ten moment jest od tego, aby dokładnie się przyjrzeć zaistniałej sytuacji, tak aby móc zrozumieć i ewentualnie wiedzieć, jak zabezpieczyć się lepiej na przyszłość, co robić i jakich nie popełniać błędów. Jeśli zepchniemy tego potwora do podświadomości i przywołamy na twarz tępy uśmiech, jeżeli będziemy próbowali udawać, że nie ma tematu, to oczywiście, że będziemy mogli dalej żyć w pozornie lukrowanym świecie i pozornie będziemy znów mogli normalnie funkcjonować, bez tego potwornego bólu czy smutku, który spędzał nam sen z powiek...ale czy aby na pewno ? Kto z Was słyszał, żeby potwór sam z siebie zdechł ? Dokąd nie ukręcimy mu łba, dotąd będzie rósł w siłę i w najmniej oczekiwanym momencie, w momencie kiedy będziemy bardzo osłabieni, bo na horyzoncie pojawią się nowe potwory...on wyjdzie na światło dzienne i zaatakuje ponownie. Jak wtedy damy radę? Skoro nie byliśmy w stanie zmierzyć się z jednym potworem? Jak pokonamy w takim razie kolejne ? Znów udając ,że nie ma tematu ? Przyjdzie moment, że potwór urośnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Z pięciu, dziesięciu mniejszych potworów, zrobi się jeden, ogromny, którego nie będziemy już w stanie zlekceważyć. Całe zło, którego staraliśmy się unikać, aby żyć szczęśliwie i nie myśleć o problemach , zaatakuje ze zdwojoną siłą, a my, nie wiedząc jak się bronić, będziemy wtedy całkowicie bezsilni. To właśnie z braku rozwiązywania bieżących problemów pojawia się bezsenność, lęki, depresja, alkohol, narkotyki, kompulsywne zachowania i próby samobójcze...stajemy się bezradni jak dzieci, problemy nas przerastają i nie potrafimy już żyć mówiąc" jaki piękny dziś dzień," " jaka jestem wdzięczna za to, że świeci słońce" . Podświadomość nie śpi, ona nigdy nie odpoczywa. Oddychamy, mówimy, chodzimy...nie używając do tego zupełnie świadomości. Tak samo jest z naszymi myślami. Podświadomość wkrada się na każdym kroku, kiedy śpimy, kiedy ze wszystkich sił , staramy się o czymś nie myśleć, są to odczucia, których za wszelką cenę staramy się świadomie unikać, a jednak podświadomość narzuca nam ich obrazy. To komnata w którym przechowywane są nasze odczucia, zdarzenia , emocje. Jeśli wspomnienie jest złe, takie zostanie, jeśli dobre, również nic się nie zmienia. Jak chcemy urządzić nasz pokój ? Wszyscy lubimy przecież ładne czyste wnętrza, dlatego nie możemy robić tam śmietnika, należy wymieść wszystkie śmieci i usunąć potwory, które czają się w kątach, nim będzie za późno na cokolwiek.

A wtedy bez względu na rezultat naszych porządków, staniemy się znów silniejsi i będziemy mogli powiedzieć" jestem wdzięczna, że rozwiązałam ten problem, bo teraz znów mogę spokojnie żyć ".


Przepis na kawę z żołędzi

środa, października 28, 2020

Przepis na kawę z żołędzi

 



Kawa.. bez niej większość z nas nie wyobraża sobie życia. Ja osobiście należę do tej większości, a kawę z przyczyn zdrowotnych piję od dziecka. Wydaje mi się, że raczej na mnie nie działa, jako, że potrafię wypić spory kubek po 24 w nocy po czym za chwilę smacznie spać.

Uwielbiam smak i zapach kawy, przy czym nie jestem kawoszem smakoszem. Ze wstydem muszę przyznać, że piję kawę w najpodlejszym gatunku, sypaną, czarną, mocną i zalewaną bezpośrednio wodą z czajnika. W zależności od dnia i możliwości piję od 4 dziennie do 5, przy czym zaznaczyć muszę, że ilość wypijanych kubków bardzo mocno już zredukowałam.

Pomysł na robienie kawy z żołędzi zrodził się już jakiś czas temu. Uwielbiam być samowystarczalna, a w dzisiejszych, niepewnych czasach, nie wiadomo czego można się spodziewać. Myślę, że całkiem spora ilość osób, które to czyta, pamięta czasy , kiedy to kawa była towarem reglamentowanym, więc strzeżonego Pan Bóg strzeże... w razie czego, potrafię sobie taki substytut kawy zrobić. 

Gdybym miała urządzenie do obierania żołędzi, to kto wie czy nie zrezygnowałabym zupełnie z picia tradycyjnej kawy, bo jak dla mnie ta z żołędzi jest tego warta.


Właściwości kawy z żołędzi

Składa się w większości z węglowodanów, znajdziemy w niej dodatkowo tłuszcz, który jest pozbawiony cholesterolu, a także białko. Poza tym, kawa z  żołędzi to mnóstwo witamin z grupy B, w tym witaminę B6, B5, B2 i B1 , które mają ogromny wpływ na cały układ nerwowy. 
Żołędziówka to również bardzo bogate źródło minerałów , bo w 100g tej kawy znajduje się:

- 700 mg potasu- ( Niedobór objawia się najczęściej uczuciem ogólnego osłabienia, apatią, sennością, częstymi zaparciami, ale także zaburzeniami koncentracji. Dzienne zapotrzebowanie to ok. 4700 mg )

- 100 mg fosforu ( niedobór fosforu powoduje osteoporozę i wypadanie zębów, dorosły człowiek powinien przyjmować ok 800- 1200mg fosforu na dobę )

- 80 mg magnezu ( niedobór magnezu powoduje osłabienie, rozdrażnienie, bóle i zawroty głowy, depresję, drgania mięśniowe, łamliwość włosów i paznokci . Dzienna dawka magnezu dla dorosłego człowieka wynosi od 300mg dla kobiet do 420mg dla mężczyzn ). O magnezie napisałam dzisiaj w dużym skrócie, bo dla mnie to temat rzeka i myślę, że zasługuje na zupełnie oddzielny post, gdyż nie bez przyczyny nazywany jest pierwiastkiem życia , a jego niedobór wykazuje praktycznie każdy człowiek. Kawa naturalna wypłukuje nam magnez całkowicie natomiast żołędziówka, dostarcza go nam w całkiem pokaźnych ilościach.

- 50 mg wapnia ( niedobory wapnia to nie tylko łamliwość kości i zębów, ale również nadmierne zmęczenie, problemy z pamięcią, zaburzenia rytmu serca, bolesne skurcze mięśni i drętwienie kończyn. Zapotrzebowanie człowieka na wapń wynosi ok 800mg do 1500 mg w przypadku dzieci i kobiet w podeszłym wieku )

- 1 mg żelaza ( nidobór żelaza powoduje zadyszkę, zawroty głowy i szybsze bicie serca , dzienne zapotrzebowanie to ok. 8mg ) 

-  0,8 mg manganu ( niedobór mogą spowodować przyjmowane doustnie środki antykoncepcyjne, a objawami mogą być szmery w uszach i pogorszenie słuchu. Dzienne zapotrzebowanie od 2 do 5 mg )

0,7 miedzi ( dzienne zapotrzebowanie w zależności od źródła to 1do 3 mg, niedobór może powodować osłabienie układu odpornościowego, aczkolwiek bardzo rzadko występuje. Miedź łatwo jest dostarczyć do organizmu )

Dla kogo kawa z żołędzi

Są ludzie, którzy nie mogą pić kawy naturalnej, ze względu na problemy z nadciśnieniem  tętniczym i choroby wrzodowe, więc jeśli do nich należysz, koniecznie spróbuj żołędziówki.
Z powodzeniem mogą je stosować osoby cierpiące na wzdęcia i problemy z żołądkiem, gdyż według medycyny niekonwencjonalnej, kawa ma właściwosci przeciwbiegunkowe . Jest polecana wszystkim, z wysokim poziomem złego cholesterolu, normalna kawa może go podnieść nawet o 2%. 

Dodatkowo, kawa z żołędzi z racji tego, że w 100g znajdziemy aż 510 kcal, dostarcza nam bardzo duo energii, w związku z tym wspomaga proces odchudzania i zalecana jest w dietach redukcyjnych. A wypita na czczo, pobudza i daje uczucie sytości.


Przepis na kawę z żołędzi

Żołędzie zebrać najlepiej pod koniec października. Zbieramy żołędzie zdrowe , bez dziurek w łupinkach  bez czapeczek, bo w tych prawie zawsze są robaki. 

Dowolną ilość żołędzi ( u mnie z 2,5 kg obranych , wyszło troszkę więcej niż 1,5 kg kawy ) podgrzewamy partiami w piekarniku w temp. ok 70', tłuczemy młotkiem i obieramy ( z podgrzanych, dużo łatwiej odchodzi łupinka, a wcale to nie jest miła i przyjemna robota )

Po obraniu wszystkich, myjemy dokładnie żołędzie i moczymy w misce z ciepła wodą przez noc ( na 2 litry ciepłej wody dodajemy łyżkę popiołu dębowego lub sody)

Rano odlewamy wodę i ponownie płuczemy.

Powtarzamy procedurę z wodą lub sodą, tym razem gotując żołędzie do miękkości.

Mokre, rozdrabniamy blenderem i rozkładamy cienką warstwą na blachach do pieczenia.

Suszymy w temp. 70' co jakiś czas mieszając ok. 1,5 godziny.

Po wysuszeniu żołędzi w piekarniku mocno rozgrzewamy patelnię i na suchej, prażymy żołędzie , co jakiś czas potrząsając , tak aby się nie spaliły.

Ponownie mielimy blenderem albo młynkiem do kawy.

Dodajemy ulubione przyprawy. U mnie to :
- kardamon w ziarnach,
- cynamon mielony,
- goździki,
- imbir,
- suszone pomarańcze
i przez pewien czas, trzymam świeże gałązki rozmarynu.

Parzenie kawy z żołędzi

Ponoć można wsypać kawę do kubka i zalać wodą, ale tradycyjne żródła podają, żeby po zalaniu wrzątkiem  pogotować kawę troszkę w tygielku bądź kubeczku (ok. 4- 7 minut ) , po czym przykryć na 10 minut spodeczkiem i dopiero wtedy pić. Ja osobiście po zalaniu jeszcze gotuję.

Smak kawy z żołędzi

Zarówno smak, jak i wygląd łudząco przypomina kawę. Z tym, że jest bardziej orzechowy, a po dodaniu przypraw aromatyczny. Pachnie i smakuje piernikiem, ciepłem i zapachem świąt. Jak dla mnie idealna w okresie jesienno -zimowym, pyszna, gorąca i rozgrzewająca, Dodatkowo słodzę ją syropem z mniszka lekarskiego. Ponoć równie wyśmienicie smakuje z mlekiem.


I na koniec, jak zwykle pragnę nadmienić, iż nie jestem lekarzem i nie mam w tym kierunku żadnego wykształcenia, a całą wiedzę zaczerpnęłam z dawnych książek oraz internetu. 
Pozdrawiam Was cieplutko, a jeśli zdecydujecie się na zrobienie własnej, to koniecznie dajcie mi znać jakie wrażenia, bo jestem niezmiernie ciekawa.



`

 


Ogrody Tematyczne Hortulus - czy warto cz.I

czwartek, października 01, 2020

Ogrody Tematyczne Hortulus - czy warto cz.I



 


W końcu udało mi się dojechać do Ogrodów Hortulus i powiem Wam, że tylko dla nich pchałam się samochodem do Darłowa. W przeciwnym razie skorzystałabym z pewnością z pociągu, bo nie dość ,że szybciej , to i taniej...no i nie trzeba prowadzić przez 10 godzin, szczególnie, w momencie, kiedy tak jak ja wyjeżdża się zaledwie na cztery dni. 

Ale ponieważ są to totalnie nie moje rejony, więc z dużym prawdopodobieństwem już tam nigdy nie zawitam, chociaż druga część ogrodów zajmuje obszar 8 ha z planowanych 30, więc kto wie. W każdym bądź razie na chwilę obecną, nie mogłam przepuścić takiej okazji, więc wybór padł na Chrabąszcza. Z Darłowa do Dobrzycy jest ok 60 km, więc drugiego dnia rano wyruszyliśmy.



Na miejsce dotarliśmy ok. godz. 9.30 czyli na samo otwarcie. Jeśli chodzi o cenę to za to co oferują ogrody, nie uważam żeby był wygórowana, a wszystko sprawdzicie klikając w link  --> cennik biletów 

Ogrody podzielone są na dwie części, a czas przewidziany na zwiedzanie obu to ponoć 3,5 do 4 godzin. Piszę ponoć, jako że nie mam pojęcia jak to można zrobić w tak krótkim czasie. Nam zwiedzanie ogrodów zajęło zdecydowanie dłużej. Wyszliśmy przed samym zamknięciem czyli ok. godz. 20.30. 



Zdecydowanie polecam zakup biletów do dwóch ogrodów od razu, dzieli je odległość 2 km.  Jeśli chodzi o dzieci...byliśmy z Tosią lat 8. Dziecko z reguły raczej nieprzyzwyczajone do dłuższego chodzenia , dawało sobie wyśmienicie radę. I tutaj sugerowałabym zacząć zwiedzanie od ogrodów tematycznych, które są mniejsze, zaś później przenieść się do drugiej części, która łączy zwiedzanie z wyśmienitą zabawą dla dzieci i dorosłych ( pod warunkiem, że Ci drudzy, nie zatracili ducha przygody i potrafią się bawić :)

OGRODY TEMATYCZNE HORTULUS

Dzisiaj przedstawię Wam po krótce tylko Ogrody Tematyczne.

Cały obszar podzielony jest na 28 ogrodów tematycznych, nawiązujących do kolorów, narodowości, i przeróżnych  bajkowych scenerii. Tak więc mamy tutaj ogrody angielskie, japońskie, francuskie, ogród czerwony, błękitny, biały ale także zakątki z aniołami, leśnymi skrzatami ,czy ogród w stylu Gaudiego. Wszędzie jest mnóstwo zaułków z ławeczkami, hamakami, więc jeśli jesteśmy zmęczeni , bez problemu znajdziemy miejsce do odpoczynku. Znajduje się tu również dobrze wyposażone Centrum Ogrodnicze. Natomiast mała gastronomia, to jedyne miejsce na terenie całego kompleksu, którego zdecydowanie nie polecam, może oprócz lemoniady, która jest dobra. Co prawda jadąc tam na cały dzień i tak właściwie nie mamy wyjścia i musimy coś zjeść, ale jedzenie samo w sobie pozostawia wiele do życzenia.  No chyba ,że jesteśmy mięsożercami , więc spokojnie wtedy możemy zjeść kiełbachę z frytkami, bo tego raczej zepsuć się już nie da.
Same ogrody są piękne, zadbane i dopieszczone w każdym calu. Różnorodność tematyki , kwiatów, drzew, małej architektury i detali, jest tak duża, że każdy znajdzie z pewnością coś dla siebie. 

Zwiedzanie zaczynamy od ogrodu japońskiego. Czerwone mostki, altany, dzwonki.. naprawdę nie można mieć wątpliwości , gdzie się znajdujemy.

 
A później jest już tylko piękniej. Mijamy przepiękne rabaty, bajkowe zaułki, ogromne drewniane rzeźby i chatki.







Jeśli chcecie zobaczyć więcej, zapraszam na mój Instagram , gdzie w wyróżnionych relacjach dodane są zdjęcia z Ogrodów. Kolejne moje marzenie, to ogrody Kapias i bardzo chciałabym je zobaczyć jeszcze w tym roku. Jesień w ogrodach też jest bajkowa, szczególnie Babie Lato. Póki co pogoda nie sprzyja, no ale przecież , to dopiero początek jesieni. 




Jeśli znacie jakieś inne ogrody, które można zwiedzać, koniecznie piszcie. Jestem ogrodowym maniakiem. Uwielbiam wszystko, począwszy od gazet, poprzez programy telewizyjne, szkółki roślin, a kończąc na zwiedzaniu.

W kolejnym poście, pokażę Wam drugą część ogrodów. Jak dla mnie, chyba piękniejszą.
A póki co pozdrawiam serdecznie  i do usłyszenia wkrótce.


Jak urządzić biuro za grosze

piątek, września 18, 2020

Jak urządzić biuro za grosze



Atelier z recyklingu

Część z Was mnie dobrze zna, w związku z tym wie jaki mam stosunek do bezsensownego wyrzucania i kupowania nowych rzeczy. A dla tych co nie wiedzą, bądź też dopiero mnie poznają, wyjaśniam , że nie znoszę tego całym sercem, znaczy się rzeczy nowe to czasami i owszem, lubię kupować, ale naprawdę ze względu na posiadaną ilość i coraz większą świadomość ochrony środowiska, staram się ograniczać do minimum. Natomiast jestem z tych osób , które doszukują się piękna w byle śmieciu i z lubością przygarniam to, czego inni nie chcą. Zdecydowanie wolę naprawiać i przerabiać, niż wyrzucać. Myślę,że któregoś dnia, stanie się w końcu to co nieuniknione i będzie taki post, z zatrważającymi cyferkami odnośnie zanieczyszczenia środowiska i dewastacji świata w którym żyjemy. Tak...z pewnością będzie, bo znam siebie, a jak tylko o tym pomyślę, to aż się we mnie gotuje ze złości. 
Ale wracając do tematu , to chciałam Wam pokazać dzisiaj moje domowe biuro, które z całą pewnością można nazwać "Atelier z recyklingu ". Myślę,że na palcach jednej ręki można tu policzyć rzeczy, które kupiłam. A jeśli już kupiłam, to z całą pewnością zostały wykorzystane w innej formie " enty " raz, jako,że dosyć szybko mi się wszystko nudzi i potrzebuję zmian. Zmian, które nie wymagają ode mnie znacznych inwestycji finansowych.


Atelier czyli jak urządzić biuro


Zmiany za grosze
Pomieszczeń mi nie brakuje, tak więc pomimo sporej ilości stonki, zamieszkującej mój dom, mogę sobie pozwolić, bez żadnych wyrzeczeń, na posiadanie własnego kąta. Chociaż Nurka uważa,że życie jest niesprawiedliwe, a kołyskę to podwiesi sobie kiedyś chyba pod sufitem. Ale póki co Nurka się nie rozmnożyła, więc jakby w zupełności jeden pokój jej wystarczy...oczywiście jest to moje , bardzo subiektywne zdanie, ale jak wiadomo domowym dyktatorem jestem, więc innego nie dopuszczam.
Pokój , w którym znajduje się Atelier, to była sypialnia Madzi, która z racji powiększenia rodziny , przeniosła się do innych, większych pokoi. Pokój z deczka zdewastowany, bo moje dziecko , czarownicą swojego czasu zostać chciało, wobec czego na podłodze wypaliła przez przypadek jakieś tajemne kręgi, a i stan parapetu, na którym oprócz ziółek płonęły kaktusy, również pozostawia wiele do życzenia...
Pokój oczywiście odmalowałam, sufit przemalowałam bardzo mocno rozcieńczoną farbą ( bo na Boga, po co płacić za specjalne farby, skoro oni pewnie do zwykłej dodają tylko wody. Patent na rozcieńczoną farbę "wynalazłam" malując kiedyś pokój Dominiki i wycierając umyty w wodzie pędzel o kawałek deski...tak super wyglądało, jak wyschło, że natychmiast pomalowałam u niej identycznie sufit, używając jedynie wody po czyszczeniu pędzla, tak aby prześwitywała struktura drewna. Boazeria, choć niemodna, pozostała w niezmienionej formie, jako, że  ja bardzo lubię drewno, a modą zupełnie się nie przejmuję. 
Pierwszy mebel, który stanął to regał... dzieci po matce obrotne, regał przytaszczyły z gabarytów. Gabaryty, to dla niewtajemniczonych takie cuś, gdzie ludzie wywalają pod płot , to co im niepotrzebne, a śmieciarka dwa razy do roku odbiera. Otóż ta śmieciarka to za dużo roboty nie ma, bo o ile parę lat temu , można było wybierać i przebierać, o tyle teraz zaczyna się samochodowy wyścig szczurów i naprawdę bardzo ciężko jest już coś upolować.

Komoda na której stoi globus ( Misiek mi przywiózł z rok temu, bo wie, że lubię stare rzeczy) , została w pokoju, moje dziecko nią wzgardziło wyprowadzając się, więc z chęcią przygarnęłam.  

Kanapę udało się uratować w drodze na śmietnik, bo Madzia większego łóżka potrzebuje. I super, bo na tej z powodzeniem mieszczę się ja plus trzy, a czasami i cztery psy, co będziecie mogli zobaczyć na filmiku, który mam nadzieję ,że odpali po opublikowaniu posta. Jeśli nie, to zawsze możecie obejrzeć na Instagramie , a dla tych co nie lubią IG, na Facebooku



Nawet ta cudnej urody lampka gabinetowa na biurku jest z gabarytów... nie rozumiem ludzi :)

I teraz najważniejsza zmiana, dzięki której post ten powstaje. No dobra, może dzięki Waszym pytaniom odnośnie  biurka z którego jestem  niesamowicie dumna.

Biurko

Biurko, to tak naprawdę ogromny stół, kawałek drugiego stołu, drzwi od szafy, 2 nóżki ze starej półki ( z pozostałych dwóch zrobiona jest patera, która stoi na stołku ) i stara, odmalowana szafka z Ikei na której opiera się półka-czyli bok szafy. 



Poniżej zdjęcie obrazujące próbki kolorów farby:

jakie farby wybra©


Z tych samych mebli biurowych , powstała wcześniej garderoba , a filmik możecie obejrzeć tutaj :  Garderoba z biurowych mebli. Mebli było całkiem sporo, jako że swojego czasu miałam dwa biura, które były wyposażone w identyczne meble i tu od razu pragnę zaznaczyć ,że meble biurowe nabyłam już używane, u mnie były co najmniej 15 lat, więc wiekowe też już są. 

Pytaliście jak malowałam, więc już pędzę wyjaśnić. 

Meble zostały delikatnie przeszlifowane, odtłuszczone rozpuszczalnikiem, a później pomalowane najtańszą białą farbą akrylową jaką znalazłam w markecie budowlanym ( miałam wcześniej farbę kredową, która miała być do mebli i totalnie się nie sprawdziła ) przy pomocy wałeczka z gąbki. Następnie drogą kupna zanabyłam szablon za 19 zł i malutką farbę ( 100 ml. ) niby specjalną do szablonów. Farba dobra, ale kolor okazał się nie taki jak chciałam, w związku z tym farbę zabarwiłam już tradycyjnie bardzo mocną kawą rozpuszczalną ( oczywiście rozpuszczoną w minimalnej ilości wody ). Stary, sprawdzony przeze mnie sposób, kiedy to klienci w ramach zemsty, przynosili mi tonami kawę rozpuszczalną, której nigdy w życiu nie piłam. Post o wcześniejszym wykorzystaniu kawy znajdziecie tutaj : POKÓJ KAWĄ MALOWANY 
Troszkę to upierdliwe, bo trzeba czekać aż jeden motyw wyschnie i dopiero malować kolejny , ale efekt jest boooskkki. Osobiście jestem zachwycona i naprawdę bardzo mi się podoba. A Wy ? Co sądzicie ?

Dodatki

W momencie, kiedy już wymyśliłam kolorystykę przyszedł czas na dodatki, tak aby wszystko do siebie pasowało i tworzyło spójną całość . 
I tym sposobem zrobiłam:

Pojemniczki na ołówki i długopisy:

z opakowań po serkach Almette. Wystarczy przykleić sznurek klejem na gorąco i gotowe . Pojemniczki mają ogólnie sporo zastosowań, bo w garażu mam pomalowane na biało i trzymam w nich przeróżne śrubki i gwoździki. 



Kosz na śmieci:

Stary zardzewiały kosz, dostał nowe ubranko, w postaci pogniecionego i zawoskowanego szarego papieru ( choć za Boga nie mogę zrozumieć, dlaczego on jest szary, skoro jest brązowy? To zupełnie tak jak z białym winem, które tak naprawdę jest żółte, a do tego robione z zielonych winogron...wszystko to jest bardzo logiczne...).  Parę okrążeń grubym sznurem i gotowe. Niby w Ikea kosztuje 12 zł tylko, na ale po co przepłacać, za coś co i tak piękne nie jest. No dobrze, może i jest , ale do nowoczesnych pomieszczeń, a nie do mnie.






Tablica / organizer na ścianę

Rzecz dla mnie niezbędna, jako że ja wszystko planuję i rozpisuję. Oczywiście nie zdążyły jeszcze na niej zawisnąć setki moich notatek, więc widać jak wygląda. Płótno malarskie przykryłam cienką gąbką, obiłam resztkami zasłon z pokoju Dominiki  i rozpięłam sznurek. Można zarówno w nią wbijać pinezki, jak i wtykać za sznureczki, tak więc jest bardzo wygodna i prezentuje się całkiem nieźle.

Obraz na ścianę

Obraz to może zbyt dużo powiedziane, bo wyjęłam jedynie plakat, a na tekturze, która została, odbiłam dokładnie ten sam szablon co na biurku, tylko że tym razem w białym kolorze. Wianuszek , który wisi na obrazie, ma już swoje lata, a pierwsze takie zrobiłam iks lat temu i pewnie niektórzy jeszcze pamiętają. Do dnia dzisiejszego, tworzę je sukcesywnie, w momencie kiedy zjemy wystarczającą ilość orzeszków i jest dość łupinek.



Patera

Patera przywędrowała z sypialni i zrobiłam już ją jakiś czas temu , ze starych tac, nóżek od półki ( tych samych co przy biurku ) i kawałka metalowego karnisza. Baaa...nawet nóżki ma z jakiś takich gałek od tej samej półki.

No i jest jeszcze obraz z łosiem, który namalowałam w momencie, kiedy rok temu zapragnęłam zostać przez chwilę artystą :)




Krzesła

Na krzesłach spała wcześniej Sonia ( kot mojej Mamy). Mama nie mogła ich  doprać, a że się przeprowadzała, więc w efekcie trafiły do mnie.  Do prania polecam piankę do prania tapicerki samochodowej. Madzia gdzieś wyczytała w necie i sprawdza się rewelacyjnie.





I to już z grubsza wszystko. Biurko jest naprawdę duże, ma półki pod blatem. Mieści wszystkie moje statywy, pudła , aparaty.. jest miejsce na dwie drukarki i tysiące innych pierdół.  Niestety nie zmieściły się tylko tła fotograficzne i dalej leżą na regale, no ale ostatecznie to jest przecież pokój do pracy :)

Pozdrawiam Was cieplutko i mam nadzieję, że do usłyszenia po krótszej przerwie niż ostatnio. 



Być jak Tasha Tudor - część pierwsza

wtorek, maja 19, 2020

Być jak Tasha Tudor - część pierwsza



  Tęsknota za czymś nieokreślonym

Odkąd tylko sięgnę pamięcią kochałam zwierzęta i przyrodę. U dziecka wychowanego w bloku,  na warszawskich Bielanach było to dosyć niespotykane, chodziłam po Lasku Bielańskim wsłuchując się w śpiew ptaków, na wiosnę ściągałyśmy buty i latałyśmy z przyjaciółkami w strumyku, wyciągając z niego szklane butelki po piwie i opony , w ramach oczyszczania świata ( ludzie kiedyś też śmiecili, tylko może bardziej ekologicznie, bo plastiku nie było ), robiłam pikniki w starym sadzie i godzinami patrzyłam przez okno, na wypasające się na przeciwko krowy..tak, tak Kochani, kiedyś w Warszawie żyły sobie spokojnie krowy, a świat wydawał się piękniejszy. Zazdrościłam koleżankom, które miały Babcie na wsi i wyjeżdżały na wakacje, moja rodzina od pokoleń mieszkała tylko w mieście, więc ten komfort, który dla moich koleżanek był udręką, dla mnie był szczytem marzeń. Później Rodzice kupili działkę i choć raczej bardziej była to miejscowość rekreacyjna, niż wieś, to jednak pamiętam jaką radością było dla mnie chodzenie z Mamą na targ, gdzie przyjeżdżały konie, gdzie mleko było sprzedawane w bańkach, pachniały pomidory i unosił się zapach słoneczników i floksów, które leżały obok świeżutkich serów i jajek. Marchewki z długą nacią, z których później gotowałam zupę na ognisku, świeże ogórki z octem, połykane tonami w ukryciu, bo Mama nie pozwalała, bo ocet niezdrowy, chlebki świętojańskie i kłosy zboża zjadane na potęgę, chabry, maki, rumianki i kąkole w zbożu, zabawy na miedzach, mgła nad polami i ten boski zapach  unoszący się wieczorem nad łąkami , kiedy biegałam,o zmierzchu i bawiłam się w chowanego, z poobijanymi kolanami i strupami na łokciach, wiecznie brudna, z posklejanymi w strąki włosami.. a Mama załamywała tylko ręce i pytała , dlaczego nie mogę być taka jak inne dziewczynki? No nie mogłam...inne dziewczynki bawiły się lalkami i były najzwyczajniej w świecie nudne. Ubrane w sukienki , czyste i pachnące , z włosami w warkoczach, a ja wiecznie słyszałam ,że wyglądam tak , jakbym świnię ssała. I właśnie to wszystko do dnia dzisiejszego wywołuje we mnie bliżej nieokreślony smutek, za innym życiem, bardziej prostym, w zgodzie z naturą i porami roku. Tęsknotę za radością jaką dawało łapanie majowych chrabąszczy i wypuszczanie z powrotem do rzeki ryb, które mój wujek łowił i nieświadomy wkładał sobie do wiaderka z tyłu. Jak tylko dorosłam, a Madzia miała roczek, uciekłam z Miśkiem na moją wieś.. To właśnie wtedy zaczęłam zbierać zioła i przeróżne dary lasu, chodziłam z Madzią na "kwiatki" , robiliśmy pikniki nad wodą i zakopywałyśmy "widoczki" pod szkiełkami. Jesienią zbieraliśmy grzyby, a zimą, codziennie o szóstej , chodziłam po chleb do sklepu, bo o siódmej już go nie było, a sklep zamykali około 8. Graliśmy w gry, dużo rozmawialiśmy, czytaliśmy książki, robiłam na drutach i szydełku, szyłam sama Madzi ubranka, bo te w sklepach były albo paskudne, albo w kolorze gaciowego różu , którego szczerze nie cierpiałam. Misiek zabierał nas na sanki, rąbaliśmy drewno i paliliśmy w piecu, a jak może raz w tygodniu usłyszeliśmy samochód, to lecieliśmy do okna , zobaczyć kto to :). To były jedne z bardziej szczęśliwych lat w moim życiu. 
 

Powrót do Stolicy

Co drugi tydzień, ponieważ jeszcze się uczyliśmy, musieliśmy na parę dni wyjeżdżać do Warszawy. Nie było wtedy pieców, które by podtrzymywały temperaturę, więc żeby rur nie rozsadziło, musieliśmy za każdym razem spuszczać wodę, sama podróż , zwłaszcza w zimę też pochłaniała mnóstwo czasu i pieniędzy, których w nadmiarze nie było, mieliśmy w końcu tylko po dwadzieścia parę lat. W momencie, kiedy zdechł mi ukochany pies, z bólem serca podjęliśmy decyzję o chwilowym przeniesieniu się, do Warszawy. Magda poszła do przedszkola, my do pracy, kończyliśmy szkołę i pomimo tego, że mieszkaliśmy sami z dzieckiem w trzypokojowym mieszkaniu, dusiłam się,...po pracy uciekałam z Madzią na łąki i marzyłam o tym, że kiedyś ucieknę z Warszawy i nigdy już tutaj nie wrócę. Szukałam długo, aczkolwiek budowa Trasy Toruńskiej, wycinka drzew, zasypywanie stawów i równanie z ziemią moich wspaniałych górek na których rosły kwiaty, przeważyły szalę dla zainteresowanych link...Poszukiwania .
 

Ucieczka na wieś

 
W końcu udało mi się uciec, znaleźć dom w upragnionej lokalizacji, co było szalenie trudne, bo pomijając kwestię finansową, nie było tutaj ziemi i domów na sprzedaż. Jedyna szansa to kupno gotowego domu, w momencie kiedy ktoś sprzedawał. Spełniłam swoje marzenia o domku w przecudnej, cichej okolicy, otoczonej lasami i rezerwatami przyrody...w ogrodzie chodziły bażanty, po ulicach dziki i łosie. Tu był mój raj, raj w odległości 20 minut drogi od Warszawy, raj, który miał trwać wiecznie, bo przecież puszczy nie można wycinać, a ziemi tutaj kupić się nie da. 
Tu było wszystko: lasy , łąki , pola, zwierzęta i ten upragniony spokój i cisza. 
 
 

Szara rzeczywistość

Wraz z wkroczeniem Unii Euroopejskiej wkroczyła również dewastacja środowiska. Puszczę zaczęto wycinać, przecudne piaszczyste wydmy,  zostały zrównane z ziemią , przez tych samych ludzi, którzy wcześniej stawiali tabliczki " Uwaga, wydmy pod ochroną " , zasypywano stawy, a w bagna wrzucano tony gruzu. Teraz stoją tu wszędzie nowe domy i obostrzenia dotyczące pozostawiania powierzchni biologicznie czynnej, szlag jakoś trafił i nikt już nawet nie pamięta, że takowe kiedyś były. Pobocza zostały pozbawione stuletnich dębów, bo odkąd jesteśmy w Unii, okazuje się ,że drzewa to najgorsi mordercy w tym kraju...stoją przy poboczach i same zabijają, więc nim one zabiją nas, lepiej się ich pozbyć, piaszczyste drogi przykrył asfalt, a ludzie którzy się tu przenieśli, chcą mieć dokładnie takie samo miasto na wsi, jak to, z którego uciekli. Budują nam ronda, a droga która kończy się puszczą, ma dokładnie takie same ogromniaste tablice jak na autostradach. To tak na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział jak dojechać do puszczy, jedyną , prostą drogą bez zakrętów...
Więc znowu uciekam, wsiadam w samochód i jadę dalej, tam gdzie nie widać dachów, chodników, tam gdzie nie ma asfaltu, a zajączki skaczą po polach...


 I w końcu, dla wytrwałych, przyszedł ten moment, żeby wyjaśnić, dlaczego właśnie

  Tasha Tudor

Dziwaczka, ekscentryczka czy może szczęśliwa kobieta?

Jestem zafascynowana tą wyjątkową kobietą od niepamiętnych czasów, kobietą która twierdziła, że jest  bardzo zacofana, ponieważ nie wierzy, że postęp jest piękny. Kobietą, która stworzyła swój własny świat, wypełniony radością, zwierzętami i roślinami.
Ale zacznijmy od początku:
Dla tych co nie wiedzą Tasha Tudor była bardzo znaną, amerykańską pisarką i jednocześnie ilustratorką książek dla dzieci. Tworzyła przepiękne, sielskie obrazki, przywodzące na myśl spokój , szczęście i radosne lata dzieciństwa. Ale choć podziwiam jej twórczość , to nie to, jest w tej kobiecie niezwykłe. W wieku 57 lat ( więc jakby nie patrzeć, jeszcze trochę czasu mam), zamieszkała w domu z ogrodem, który sama stworzyła. 
Żyła w zgodzie z naturą, otoczona ukochanymi zwierzętami, nie miała prądu, a po wodę chodziła codziennie rano, boso do studni. Nie używała pestycydów, za to hodowała kozy i kury, które dostarczały jej nabiał i nawóz, zbierała miód z własnej pasieki, w ogrodzie hodowała warzywa i owoce, z których później robiła przetwory, zbierała zioła, sama tkała materiały i szyła ubrania, oczywiście na wzór tych wiktoriańskich, łowiła ryby, nie miała zegarka, za to żyła zgodnie z porami roku. Na podwieczorki codziennie przychodziły jej dzieci i wnuki, a w wolnych chwilach, pisała i ilustrowała książki. Wieczorami dom oświetlały ciepłe płomienie świec, które sama robiła z pszczelego wosku, zaś w zimę robiła na drutach, grzejąc się w cieple kominka/
Stworzyła swój raj na ziemi, własny azyl, w którym szczęśliwie dożyła 92 lat, pozostawiając po sobie majątek w wysokości 2 mln. euro.
 
Wszystkich zainteresowanych, zapraszam na Pinterest, gdzie pod linkiem Tasha Tudor 
znajdziecie zdjęcia z sielskiego ogrodu i uroczego domku, żywcem przeniesionego z czasów epoki wiktoriańskiej.



Zaczęło się wiele lat temu ....

Na koniec, chcę Wam przytoczyć mój pierwszy tekst, który pojawił się na blogu. Słowa, które doskonale obrazują, dlaczego Tasha Tudor jest tak bliska mojemu sercu. 
 
...W natłoku obowiązków, codziennych spraw, małych radości i wielkich smutków, gdzieś obok, zupełnie niepostrzeżenie przemija życie. Po drodze gubimy dziecięcą radość, szczery śmiech, marzenia oraz niezłomną chęć do życia, którą daje jedynie dzieciństwo i młodość. Praca, dom i wieczne problemy powodują, iż zatracamy naszą wewnętrzną wrażliwość. Aż któregoś dnia zdajemy sobie sprawę z tego, że czasu pozostaje coraz mniej, że nie wiadomo jak i kiedy minął nam kolejny rok życia. Zmęczeni wracamy z pracy, siadamy przed telewizorem i nic nam się nie chce. Wtedy właśnie przychodzi moment wyciszenia i postanawiamy coś zmienić, zrobić coś dla siebie, zająć się tym co lubimy i wytyczyć na nowo życiowe priorytety. Mieliśmy przecież kiedyś tyle planów, tyle marzeń, chcieliśmy zrobić tyle rzeczy. Osiągnęliśmy już bardzo wiele, tylko brakuje nam czasu żeby to docenić i czerpać radość z tego co już posiadamy. A wystarczy przecież odrobina wewnętrznej mobilizacji, aby to zmienić i na nowo zacząć cieszyć się życiem, życiem które tak szybko przemija...
  
Copyright © Utkane z marzeń , Blogger