piątek, stycznia 30, 2009

Nigdy nie będzie końca...

Nigdy nie będzie końca...

piątek, stycznia 30, 2009

Nigdy nie będzie końca...


Front domu, który powinien być z tyłu

Zaczęło się odgrzybianie, suszenie i naprawianie szkód...zerwaną podłogą w salonie ogrzewaliśmy dom - niestety już tylko do tego się nadawała. Z powodu wielkich strat, trzeba było większość rzeczy zrobić prowizorycznie,aby tylko jakoś egzystować - a wiadomo jak to z prowizorkami bywa, są najtrwalsze, parę rzeczy przetrwało nawet do dziś. Dom odradzał się powoli jak przysłowiowy "Feniks" z popiołów. Dach był już na swoim miejscu, a w salonie "po taniości" została ułożona nowa ( oczywiście tymczasowa) podłoga z paneli. Na górze powstawały ściany działowe, w domu zapanowały iście tropikalne klimaty...palenie w kominku i panująca wilgoć robiły swoje, wyciskając z człowieka siódme poty. Starałam się zapanować nad tym chaosem choć nie było łatwo, co pościerałam kurze mój wspaniały małżonek zaczynał szlifować ściany na górze - ta syzyfowa praca trwała przez parę miesięcy. Szafki kuchenne ( tak pieczołowicie przez nas robione) powypaczały się, sufity podwieszane trzeba było zdemontować i wyrzucić. Wszędzie brud, gruz i gipsowy pył, a wokół szalejące zwierzęta i bawiące się dzieci. Chwilami miałam już wszystkiego dość, tak więc jak tylko uporaliśmy się z największymi pracami powiedziałam KONIEC! Może nie jest pięknie i tylu rzeczy jeszcze brakuje, ale przynajmniej będzie czysto.
Niestety moja "dusza estety" nie na długo mogła się pogodzić z takim stanem, więc po jakimś czasie remonty zaczęły się od nowa i trwają właściwie po dziś dzień. Oczywiście nie obyło się bez kolejnych nieszczęść: którejś zimy przyszły straszne mrozy i rozsadziło rury C.O ( nasz błąd przy budowie), cóż było robić- trzeba było znowu zrywać podłogi i kuć ściany, ale tym razem na szczęście na górze, moje
śliczne schody zamówione u stolarza kończyły się pod sufitem u córki w pokoju...którejś zimy ogrzewaliśmy studnię farelem, żeby nie zamarzła woda (już naprawione:)...mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.
Z czasem, jak sytuacja finansowa się ustabilizowała, mogliśmy sobie pozwolić na wynajęcie robotników, ale jakoś już nie potrafiliśmy, w końcu skoro tyle zrobiliśmy sami , to damy radę wykończyć całość - a sprawia nam to naprawdę ogromną satysfakcję. Tak więc jeszcze klatka schodowa czeka na przerobienie, duży pokój nad garażem w którym ma być docelowo biblioteka, a w tym roku na początku stycznia, mróz znowu rozwalił rury w pokoju młodszej córki, jest więc okazja do zmiany wystroju. I tak na okrągło, nim zdążymy wykończyć jedno, to już trzeba drugie remontować, taka "niekończąca się opowieść".
Ale to jest właśnie moja historia, mój wymarzony dom i choć ma masę wad, nie zamieniłabym go na inny. Jest mało funkcjonalny, stoi tyłem do przodu (do ulicy), brakuje mu piwnicy i pomieszczeń gospodarczych, a za pieniądze jakie w niego włożyliśmy powstałyby dwa domy wybudowane od podstaw, z prostymi ścianami i dużymi oknami. Trzeba nam było budować nowy dom, a mieszkać w starym, wyszłoby dużo, dużo taniej... no cóż my byliśmy młodzi, a człowiek uczy się na błędach... z następnym już pójdzie lepiej:)

wtorek, stycznia 27, 2009

lampa

lampa

wtorek, stycznia 27, 2009

lampa


Zobaczyłam ją już dawno temu u handlarza starzyzną i od razu wiedziałam,że musi być moja. Czasami tak mam... z jednej strony staram się kupować tanio, z drugiej zaś jeśli coś mi "wpadnie w oko" cena nie gra roli i jestem gotowa zapłacić fortunę byleby mieć daną rzecz.


Na szczęście okazało się, że cena jest naprawdę przystępna.



Zmieniałam miejsca zamieszkania, a lampa zmieniała je razem ze mną i w każdym nowym miejscu stoi na honorowym miejscu.


Z każdej strony wygląda inaczej i przedstawiona jest inna scenka, w związku z tym nie odmówiłam sobie przyjemności, aby sfotografować ją z każdej strony:)



Klosz jest podklejony papierem czerpanym, więc daje bardzo ciepłe i przytulne światło.


poniedziałek, stycznia 26, 2009

moja muzyka

poniedziałek, stycznia 26, 2009

moja muzyka

Do zabawy zostałam zaproszona już dawno temu przez Joannę
poniżej podaję zasady:

1. Zastanów się, w rytm jakiej piosenki poszedłbyś/poszłabyś na koniec świata, tam gdzie nogi poniosą, lub zabrał(a)byś na bezludną wyspę?
2. Umieść link do tej piosenki na blogu (np. za pomocą YouTube, Wrzuta, Google.video itp.)
3. Napisz, jakie wspomnienia i skojarzenia wywołuje u Ciebie ten utwór.
4. Zaproś 2-5 osób, znajomych bloggerów, do tej zabawy i powiadom ich w komentarzu na ich blogu... Miłego słuchania i wspominania..


Niestety sprawa nie jest prosta i dlatego dość długo nad tym myślałam. Generalnie nie mam swojej ulubionej piosenki, a właściwie mam ich tyle,że nie wiem co wybrać:(
Ze mną jest tak, że jak spodoba mi się jakaś piosenka, to magluję ją na okrągło, a później mi przechodzi na dość długi okres czasu.
Bardzo lubię polskie piosenki i tu przekrój jest bardzo duży- od Santor, Demarczyk poprzez Myslovitza (w całości), Grechutę, Stare dobre Małżeństwo, Annę Marię Jopek...jest jeszcze" Kraina Łagodności" hmm nie będę już dłużej wymieniać - ogrom...w zależności od nastroju.
A żeby iść na koniec świata w rytm jakiejś piosenki...może dadzą zabrać mp3 i wszystkie moje ukochane piosenki i melodie:)


OSTATNO:
El Tango De Roxanne



LATA MłODOśCI:
wtedy chyba przechodziłam okres buntu...

Guns N' Roses - Don't Cry


WCZESNE LATA MłODOśCI:
- pierwsze dyskoteki, pierwsza miłość, marzenia...

Alphaville - Forever Young


Z DUżYM SENTYMENTEM:
do tej i innych "starych" piosenek wracam bardzo często...

Ewa Demarczyk - Karuzela z Madonnami


Do muzycznej zabawy chciałabym zaprosić:
1. Agę z Oazy
2. Kasandrę z "Mój dom- moja ostoja"
3. Małgosię z Rumiankowej 13
4. Jo-hanah z Wrzosowej Polany

a swoją drogą wspólczuję Wam dziewczyny, nie jest łatwo :)

środa, stycznia 21, 2009

zwierzyńca c.d

zwierzyńca c.d

środa, stycznia 21, 2009

zwierzyńca c.d



Film znaleziony w sieci - uwielbiam go,jest wspaniały, wszystkie fretki to bardzo ruchliwe i ciekawe wszystkiego zwierzątka. Podziwiam autora filmu, który był w stanie sfilmować fretki - ja mam nawet problem ze zrobieniem zdjęcia

PLASTER ur ok .2003 roku



Wracałam z pracy do domu, dzień był paskudny, lało jak z cebra, zbliżała się komunia mojego dziecka więc miałam masę pracy, a głowę zaprzątniętą przygotowaniami. Wyszłam z samochodu, żeby zamknąć bramę, a tam stała ta sierota boża... Chude toto było, kości sterczały tak jakby za chwilę miały przebić skórę, wpatrywało się we mnie błagalnymi ślepiami z uwielbieniem i nadzieją." Boże błagam, tylko nie to! dlaczego on tu przyszedł ? niech sobie pójdzie!!! nie chcę kolejnego psa, nie mam już siły! Wszystko niszczą !" Mówię mu idź psinko- a on nic łachmyta, dalej tylko patrzy. Mówię- no dobrze, dam Ci tylko jeść...
Wesoły, szczęśliwy i o dziwo pozbawiony "wad ukrytych"... został już na zawsze.

"Nie ma słów ani gestów równie wiarygodnych jak psie podanie łapy. Nie ma równie godnych zaufania poglądów, jak te wyrażane przez psa, co pragnie, by zostało zrobione wszystko, co mu rozkażę. Gdy zaś coś się nie uda, smutno ogonem macha, obca mu obłuda."
Karl Kraus

"Pies jest jedynym stworzeniem na ziemi, które kocha cię więcej niż siebie samego"
Josh Billings

"Jeśli przyjmiesz do siebie zabiedzonego psa i sprawisz, że zacznie mu się dobrze powodzić - nie ugryzie cię. Na tym polega zasadnicza różnica między psem a człowiekiem"
Mark Twain


BUBA urodzona ok. 2001 roku * z nami od XII. 2002
Wymarzone zwierzątko mojej młodszej córki



Moja córka od najmłodszych lat kocha króliki (pluszaków posiada ok. 50 szt), ale na żywego królika nie chciałam się zgodzić. Bydląt ci u nas dostatek, a każdemu trzeba poświęcić czas. Tłumaczyłam, że takiego królika trzeba wypuszczać, że trzeba o niego dbać i sprzątać klatkę "... ależ mamuniu, oczywiście, będę to robić ...proszę..." Wiadomo jak to z dziećmi jest, na początku obiecują, a później jak sam człowiek się nie zajmie, to zwierzę w klatce będzie siedzieć. Mówiłam, że to duży obowiązek, że zamiast z koleżankami - trzeba będzie siedzieć z królikiem...oczywiście wszystko wiedziała i na wszystko się zgadzała, ale ja byłam nieugięta, aż do dnia kiedy odwiedziłam ludzi,którzy kupili króliczka dzieciom. Szybko się znudził- więc siedział bidny cały czas w malutkiej klatce, a oni zastanawiali się gdzie go upłynnić. Oczywiście serce natychmiast mi zmiękło i ku wielkiej radości mojego dziecka, zwierzak zamieszkał u niej w pokoju. I muszę uczciwie przyznać, że moje dziecko dotrzymało obietnicy i bardzo troskliwie tyle lat się nią opiekuje.




LOTKA I MUFKA - ur. ok. 2007 roku - kolejne zwierzątka w "prezencie"


Dwie fretki pojawiły się u nas w październiku ubiegłego roku, już wcześniej prosili żebym je zabrała, ale dopiero po obejrzeniu warunków w jakich mieszkały zdecydowałam się to zrobić. Bez naszej pomocy długo by już nie pożyły. Siedziały w ciemnej piwnicy, na gołej terakocie, właściwie bez jedzenia, śmierdziały okropnie. Uważam, że jeśli decydujemy się na opiekę nad jakimś zwierzęciem, to powinno być już u nas do końca swych dni, a fretki do poprzednich właścicieli trafiły też z adopcji- wolę nie myśleć ile wcześniej ludzi już się ich pozbyło. Miałam poważne wątpliwości, fretki wydzielają charakterystyczny zapach piżma, którego ja raczej nie toleruję, ale cóż było robić. Zabraliśmy je od razu. Lotka jest słodziutkim pieszczochem, takim małym przytulaczkiem, natomiast Mufka to kawał gangreny... nie wiedziałam, że takie małe zwierzątko może tak mocno gryźć, przebija zębami palec na wylot:( Na początku usiłowałam ją oswoić, myślałam, że jak zmienią się jej warunki i podejście ludzi to złagodnieje- nic z tego, zakupiłam rękawice jak na krokodyla i dopiero wtedy bierzemy ją na ręce-ten typ tak ma i już. Z fretkami trzeba się bawić minimum 2 godziny dziennie, bo inaczej popadają w depresję- tak... to nie żart, są bardzo wrażliwe. Obie musiały przejść ponowne operacje- niestety były źle wysterylizowane. Lotka była na operacji w zeszłym roku. Mufka wczoraj... na jajniku znaleźli bardzo duży nowotwór...jest szansa, że wszystko będzie dobrze. Wczoraj maleństwo jak spało po narkozie, było takie słodziutkie, ale dzisiaj już gryzie więc znaczy, że wszystko wraca do normy.
LOTKA

MUFKA

no cóż jest jeszcze....HELENA - urodzona ok. 2003 roku, z nami od 2004

Następne zwierzątko, którego nie chciano.. i które trafiło do nas. Chyba najmniej wrażliwe i rozumne, ale też po przejściach...Kot wyławiał je z akwarium i grał nią po całym domu w hokeja.
Był jeszcze Heniek, ale ta larwa zjadła go dwa lata temu i przyznam uczciwie, że od tej pory moja Rodzina ignoruje ją całkowicie. Ja staram się mieć więcej wyrozumiałości i kochać ją mimo wszystko, w końcu takie są prawa zwierząt. W zimę mieszka w aquaterrarium, a na wiosnę przenosi się do ogrodu i tam jest zdecydowanie bardziej szczęśliwa.



Ufff... i to już wszystko co obecnie zamieszkuje nasz dom na stałe. Ogólnie jest wesoło: psy żyją z kotem który wiedzie prym w domu i jest bossem, fretki nie mogą się spotkać z Vingą, który ich nie lubi, królik nie może przebywać z fretkami, gdyż by go zagryzły....z każdym trzeba siedzieć osobno... były jeszcze różne zwierzątka do wyleczenia, albo na przezimowanie, ale o tym już innym razem...



wtorek, stycznia 20, 2009

moje małe, domowe zoo

moje małe, domowe zoo

wtorek, stycznia 20, 2009

moje małe, domowe zoo

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić moje ukochane zwierzaki. Wyrzucone przez innych, oddane, źle traktowane, zaniedbane, często bite i głodzone znalazły schronienie u nas, gdzie czeka ich spokojna starość, miłe słowo i masa "całusków". Patrząc na bezlitosne traktowanie zwierząt przez niektórych ludzi, coraz bliższe jest mi stwierdzenie Georga Bernarda Shawa, że "im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta"


VINGA vel Viking- kot, który miał być dziewczynką. urodzony w kwietniu 1994 roku.

Mój mąż jakoś nie darzył sentymentem kotów. Męczyłam go, prosiłam, jęczałam...mówił, że wystarczy, że MÓJ pies go gryzie ( o "ludzkim" psie , którego niestety już nie ma, napiszę innym razem), a kota to on nie chce i już! Podczas moich kolejnych "podchodów", mimochodem wspomniał, że jeśli już miałby mieć kota, to tylko czarnego. Długo nie musiał czekać- następnego dnia przyniosłam małą, czarną kuleczkę, którą dostał ode mnie w prezencie.
Vinga dwa razy był o krok od śmierci...jakiś tydzień po zamieszkaniu u nas, zaczął walić z całej siły głową w ścianę, toczył przy tym pianę z pyska i przeraźliwie miauczał - bałam się, że to wścieklizna. Wezwałam psie pogotowie, okazało się, że dostałam kota z tasiemcem, tak wielkim, że zaatakował układ nerwowy. Ludzie od których go dostałam twierdzili, że urodził się 2 tygodnie temu, no cóż... kot miał już ok. 2-3 miesięcy, ale przez rozwijającego się pasożyta nie miał szansy urosnąć. Zaczęła się walka o przetrwanie, lekarze dawali 5 do 10% szans na przeżycie. Trzeba było dwa razy dziennie jeździć z kotem na kroplówki, podawać przeróżne lekarstwa i czekać. W domu było małe dziecko co wiązało się z dość dużym ryzykiem zarażenia, odchody kocie paliliśmy w nocy na torach tramwajowych...chodziło o to, żeby jaja pasożyta nie przedostały się do otoczenia. Wygraliśmy!!!
Następnym razem było chyba jeszcze gorzej. Wyjechaliśmy z kotem na działkę, trawka, kwiatki, ptaszki.... Vinga szalała ze szczęścia, niestety nie trwało to długo. Ktoś skatował go tak strasznie, że gdyby nie szelki które miał na sobie, nie wiedziałabym w ogóle, że to jest kot. Z pyszczka sterczał mu olbrzymi balon ( popękane ślinianki) , wszystkie kości były chyba połamane, a jednak biedaczysko dowlókł się do domu...Biegiem wróciliśmy do Warszawy, kolejna operacja, szanse na przeżycie.... zerowe. Operacja trwała parę godzin, szalałam z rozpaczy. Składali mu do kupy wszystkie kości, zadrutowali szczękę, owinęli bandażami połamane żebra, naszpikowali prochami....obrażenia były tak rozległe, że nie mogły być spowodowane przez samochód, lekarz powiedział, iż ktoś musiał go jeszcze katować po tym jak stracił przytomność. Jest silny, przeżył... brakuje paru zębów, szczęka też troszkę krzywa, dalej lgnie do ludzi, a ja wznoszę modły, żeby nie trafił na kolejnego pseudo miłośnika zwierząt. Powiem Wam, że wspominając tamtą historię znowu łzy zakręciły mi się w oczach. Jest już z nami 14 lat, mój najdroższy, najukochańszy "kotecek", najukochańszy koteczek mojego męża.

"Gdyby można skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot"
Mark Twain




SAGA - urodzona ok. 1995 roku

Mój mąż pojechał do schroniska sam, miał przywieźć najbrzydszego kundla, takiego którego nikt by nie zechciał, najlepiej bez łapy lub ogona....Siedziałam z dziećmi w ogrodzie niecierpliwie wyglądając przyjazdu męża z nowym, paskudnym psem... aż w końcu przyjechali i z samochodu wypełzała moja nowa suka, była śliczna, co prawda skołtuniona, chuda, ale pod tym wszystkim krył się wspaniały pies. Małżonek stwierdził, że nic bez łap nie posiadali na stanie, ale za to czekała ona...przywieziona przez dobrych ludzi na Paluch, była przywiązana drutem kolczastym do drzewa, gdzieś pod Wyszkowem, w schronisku była prawie dwa lata i nikt jej nie chciał, jakaś opatrzność czuwała nad nią, że jej nie uśpili- do dziś nie raz zastanawiam się dlaczego? Może czekała właśnie na nas?. Pies wpełzał do domu i wlazł pod biurko i ....tyle go widzieli. Żeby obejrzeć psa, przez dwa dni musieliśmy podnosić biurko do góry. W końcu powolutku zaczęła nabierać do nas zaufania, po paru tygodniach przestała pełzać i stanęła na łapach.Chodzi bardzo dziwnie, mój Wujek mówi, że jak dziki wilk.Dalej bała się wszystkiego, nie można było głośniej mówić...pies od razu sikał pod siebie, przy wyciąganiu szeleszczącej reklamówki o mało sobie łap nie łamała, jak przychodził ktoś obcy pies zapadał się pod ziemię. Któregoś dnia nie mogła znowu stanąć na nogi, na prześwietleniu wyszły źle zrośnięte kości. Była bita, a później kości musiały zrastać się same.. do dzisiaj jak pies nie wstaje, wiem że ma temperaturę i trzeba jechać do weterynarza.
Dzisiaj jest szczęśliwą suką, nie boi się już ludzi i wychodzi jak mamy gości. Jest z nami 12 lat i niestety z przerażeniem patrzę jak się starzeje. Nie ma już tylu sił, trzeba jej pomagać wychodzić na dwór, a posłanie musieliśmy jej przenieść na parter,żeby nie męczyła się wchodząc po schodach. Przeżyła razem z nami już 12 lat i mam nadzieję, że dawno zapomniała o tych pierwszych 2 latach swojego życia.
"Zaiste, chciałoby się powiedzieć, że ludzie są diabłami na ziemi, a zwierzęta dręczonymi przez nich duszami."

Arthur Schopenhauer







PEJK
vel Osiołek- urodzony 10.05.1997 rok

Weszliśmy do schroniska, na samym wejściu, wyjąc jak potępieniec siedział ON. Wył tak potwornie, że nie sposób było go nie zauważyć. Nas jak zwykle interesowało coś brzydkiego, więc kiedy zaproponowali mi dalmatyńczyka który miał 3 miesiące- nie chciałam się zgodzić, na rasowego psa zawsze znajdzie się amator- na kundla- niekoniecznie. Dyrektor schroniska wyjaśnił, że pies czeka na uśpienie- jest całkowicie głuchy, więc właściciele go oddali ( nie stać ich było nawet na to, żeby uśpić go prywatnie, po co niech inni się tym zajmą za free) .Więc zabraliśmy go, zupełnie nielegalnie, bo schronisko powinno zgodnie z zaleceniem właścicieli uśpić go, ale i im było go bardzo szkoda. Osiołek jest bardzo inteligentnym psem, reaguje na każde skinienie ręki i niczym nie różni się od normalnego psa. Jedynym jego mankamentem jest, a właściwie była konsumpcja mebli. Zaczynał od fotela, poprzez dwójkę, a kończąc na trójce rozrywał wszystko na strzępy... no cóż, nie ma się co dziwić, że remonty u mnie trwają już tyle lat:) Ale nie ma tego złego itd. - któż z Was wymienia "wypoczynek " dwa razy do roku?! Rozerwał nam tak trzy komplety, aż w końcu "dorobił" się swojego psiego pokoju i kłopoty się skończyły. Chciałam jedynie zaznaczyć, że on nie robił tego w złej wierze - rozrywał wszystko wtedy, kiedy my zbliżaliśmy się do drzwi... tak bardzo się cieszył, że znowu nas widzi. No cóż...odkąd jest Osiołek mój mąż zdecydowanie bardziej kocha koty:)
I może kiedyś jego poprzedni "właściciele" zajrzą tutaj- niech żałują, że nie był z nimi, nie mają nawet pojęcia ile stracili ( dosłownie i w przenośni :) jest słodkim , czułym i kochającym psiakiem i choć ma już 12 lat, cały czas zachowuje się i wygląda jak szczeniak.

"Zarozumiałością oraz bezczelnością człowieka jest mówienie, że zwierzęta są nieme, tylko dlatego że są nieme dla jego tępej percepcji."
Mark Twain

sobota, stycznia 17, 2009

katastrofa

katastrofa

sobota, stycznia 17, 2009

katastrofa

Ekologiczne podejście do życia oraz, co tu dużo mówić - brak środków finansowych - sprawiły, iż wykorzystaliśmy wszystko powtórnie.Tak właśnie powstawał nasz nowy garaż- z rozbiórki trzech starych. W dalszym ciągu wszystko robiliśmy sami, z ogromną pomocą Taty i tu następowało "zderzenie": mojego męża "sowy" ze"skowronkiem" Ojcem. Z przyczyn również i dla mnie nie zrozumiałych, mój czcigodny małżonek zamiast do pracy zabrać się od rana, snuł się bez bliżej określonego celu do południa, kiedy to powolutku zaczynał się rozkręcać, ok godziny 20 rozkładał wielkie 500 watowe lampy i wtedy przy pojękiwaniu i ziewaniu mojego Ojca, robota zaczynała mu się palić w rękach. Tata ok. drugiej w nocy już ledwo trzymał się na nogach, natomiast mąż rozrabiał kolejną betoniarkę i wyglądał kwitnąco- no cóż, ten typ tak ma- minęło tyle lat i nic się nie zmieniło. Trwało to wszystko długo, każdy pustak trzeba było oczyścić wyrównać i dopiero od nowa murować, ale powolutku, pomalutku dom zaczynał nabierać realnych kształtów. Z tyłu zostały wylane słupy podtrzymujące naszą nową sypialnię, stropy zostały zalane, reszta ścian wyburzona.


Przyszedł czas na zerwanie starego dachu i położenie więźby dachowej i znów trzeba było przenieśc wszystkie rzeczy na dół i tam zamieszkać. Po raz pierwszy ( i ostatni) musieliśmy zatrudnić robotników do pomocy...belki przywiezione z Mazur ( bo taniej ) były tak ciężkie, że sami nie dawaliśmy rady:( Stary dach znikał w mgnieniu oka, a ja lawirując pomiędzy deskami naszpikowanymi gwoździami, gruzem i workami z cementem codziennie rano przedzierałam się do pracy.

Nowy dach powstawał szybciutko, było lato, piękna pogoda i nic nie zwiastowało katastrofy.




Robotnicy pojechali na weekend do domów, w poniedziałek mieli pokryć dach. Zostaliśmy sami, ale szczęście nie trwało długo. W sobotę wieczorem zaczęły się zbierać ciemne chmury, a w oddali dało się słyszeć pierwsze pomruki burzy. Niestety nie chciała nas jakoś ominąć, rozpętało się piekło, pioruny waliły ze wszystkich stron, deszcz lał niemiłosiernie, a ja lawirowałam na krokwi przy kominie 11 metrów nad ziemią ( nie będę już się rozwodzić nad panicznym lękiem przed burzą na wsi oraz lękiem wysokości) usiłując ratować "dobytek" poprzez naciąganie jakiejś folii na "dach" którego nie było. Wiatr był okropny, więc pomimo starań nasze wysiłki spełzły na niczym. To była najgorsza nawałnica od lat - zalało metro i tunele w Warszawie, więc jak łatwo się domyślić, zalało i nas. W moim pięknym, wyremontowanym i wymuskanym salonie woda sięgała powyżej kolan, dywany unosiły się na powierzchni...Mama przyjechała zabrać dzieci i stała w kuchni pod parasolem, woda lała się strumieniami. Po ciemku, trzęsąc się z zimna, wynosiliśmy wiadrami hektolitry wody. Nad ranem położyliśmy się w końcu do mokrego łóżka, przykryliśmy mokrą kołdrą i szczękając zębami...zaczęliśmy się śmiać, w końcu mało kto ma w domu prywatne tężnie:) Woda kapiąc z sufitu i ścian wygrywała przeróżne melodie.
Ranek przywitał nas chłodem, na szczęście już nie padało.Rodzina ruszyła z odsieczą, zabierając do suszenia ubrania, pościel i przywożąc ciepłą strawę...Zostaliśmy bez prądu i ogrzewania w obrzydliwie mokrym domu, straciliśmy wszystko: meble, książki, dokumenty, nie wspominając o podłodze, która teraz nadawała się jedynie na rozpałkę.
Jeden deszcz, chyba nawet jedyny w to upalne lato i jeden, jedyny wieczór spowodował, że stanęliśmy nieomalże w punkcie wyjścia...

piątek, stycznia 16, 2009

stara waga kuchenna

stara waga kuchenna

piątek, stycznia 16, 2009

stara waga kuchenna

Pewnie każda z nas ma odłożone rzeczy którymi należy się zająć i które czekają na" lepsze czasy" - u mnie sterta zaczęła się powoli powiększać, więc postanowiłam coś z tym zrobić. Jakiś czas temu, od teścia dostałam starą kuchenną wagę z szalkami. Niestety była w dość opłakanym stanie,cały dół przemalowany na czerwono farbą olejną - jakoś nie miałam natchnienia żeby coś z nią zrobić - w końcu nadszedł jej dzień i zabrałam się do roboty. Dzisiaj wygląda tak....






wtorek, stycznia 13, 2009

wyróżnienie

wyróżnienie

wtorek, stycznia 13, 2009

wyróżnienie

Ślicznie dziękuję Agnieszce oraz Kasandrze za wyróżnienie. Byłam szalenie zaskoczona, tym bardziej, że znalazłam się tutaj zaledwie sześc dni temu. Mam nadzieję, że spełnię Wasze oczekiwania i będziemy miały okazję jeszcze lepiej się poznać.
Nie ukrywam,że bardzo trudno przyznać te wyróżnienia, gdyż większość osób do których zawitałam już je posiada:) Miałam nawet dwa typy, ale dziewczyny już mnie uprzedziły.


Zasady przyznawania wyróżnienia:
- na swoim blogu umieszczamy logo Kreativ Blogger, oraz informujemy, kto przyznał wyróżnienie
- nominujemy 7 blogów lub więcej do nagrody i podajemy link każdego z tych blogów
- informujemy wyróżnionego o nominacji

Moje lista nominacji :
1. Bernadetta - za ciepłe słowa i wielką miłość do zwierząt. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś napisze.
2. Lena - za pogodę ducha i dużą dawkę optymizmu
3. Li - za przyjemne klimaty.
4. Dagmara - za pokazywanie pięknych wnętrz
5. Mada -za miłe, cieplutkie i przytulne wnętrza
6. Sara - za wspaniałe teksty oraz pokazanie Wrocławia

Pozwolicie,że opublikuje teraz ten post, a resztę wyróżnień dodam później- niestety obawiam się,że jak tego nie zrobię teraz to znowu ktoś mnie uprzedzi...

poniedziałek, stycznia 12, 2009

minęły dwa lata...

minęły dwa lata...

poniedziałek, stycznia 12, 2009

minęły dwa lata...



zdj.1 okno ze zdjętym środkowym szprosem
Lato mijało szybko...mój mąż robił wylewki na parterze, ja zaś z Tatą (który się do nas na jakiś czas przeniósł) zajęliśmy się otoczeniem domu, które również wołało o pomstę do nieba. Na końcu ogrodu stały trzy garaże, które aż po sam sufit były zawalone śmieciami, nie wiem co bym zrobiła bez pomocy Ojca, który pieczołowicie segregował to paskudztwo na cztery kupki:złom, śmiecie,szkło i rzeczy nadające się do spalenia.Po ruszeniu grabiami, smród wydobywał się z tego niesamowity-nie będę opisywać co się tam znajdowało,pozostawiam to Waszej wyobraźni.Rodzina pomagała jak mogła,mama przywoziła różne smakołyki, teściowa z babcią woziły autobusami pranie,tata pracował razem z mężem przy wykańczaniu domu...obiady gotowałam na butli gazowej, a wieczorami taszczyliśmy na górę wanienkę z ciepłą wodą żeby wykąpać we względnie ludzkich warunkach córkę. Noce robiły się coraz zimniejsze, więc postanowiliśmy przywrócić do życia przedpotopowy piec. Rury grały i śpiewały, zaś cały dom drżał w posadach, za oknem hulał wiatr, a my byliśmy chyba najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem, nawet podłoga która dwa tygodnie po ułożeniu stanęła dęba, nie mogła nam popsuć humorów. Człowiek w końcu uczy się na błędach.

zdj.2 -tak wygląda zapięcie od wewnątrz

Trzeba było zrywać i układać wszystko od nowa. przed zimą stanęliśmy przed trudnym wyborem- mogliśmy mieć albo okno do naszego salono-garażu albo nowy piec gazowy. Za oknem zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu, a my musieliśmy się patrzeć na ścianę z pustaków, ale za to było cieplutko i co raz bardziej przytulnie.
Przez pierwsze dwa lata staraliśmy się wykończyć pomieszczenia na dole. Garaż przekształciliśmy w salon, kanał został zamurowany, ściany otynkowane,a pokój połączyliśmy z kuchnią - po roku dostał nawet swoje nowe okno na świat, na podłogach była terakota, parkiet o dziwo też leżał na swoim miejscu, a ja położyłam po raz pierwszy w życiu glazurę w kuchni. W kominku wesoło buzował ogień i w
końcu mogliśmy troszkę odsapnąć, ale życie byłoby przecież takie nudne, gdyby nie zmiany, więc wpadliśmy na pomysł przebudowy naszego domu.Tak żeby był jeszcze piękniejszy, bardziej funkcjonalny i żeby była łazienka na górze i żeby dziewczynki miały oddzielne pokoje, a my swoją sypialnię. Żeby,żeby, żeby...i tak zaczął się kolejny rozdział w naszym życiu - wielka rozbudowa!
zdj। 3 -śrubka na zewnątrz po zdjęciu szprosa
zgodnie z obietnicą pokazuje jak wygląda okno z tzw. nakładką. Myślę ,że teraz może to wyglądać troszkę inaczej. Moje okno ma już ok. 11 lat:)

przeprowadzka

przeprowadzka

poniedziałek, stycznia 12, 2009

przeprowadzka

Bardzo dziękuję dziewczynom, które zdecydowały się cokolwiek napisać pod poprzednim postem. Ogólnie zainteresowanie było dość duże, ale podejrzewam, że większość jak tylko zobaczyła zdjęcia "wymarzonego domu" pomyślała: hmm... no cóż, ci znajomi mieli chyba rację, reszta pewnie nie chcąc mnie urazić, wolała nie komentować, bo w końcu marzenia są różne. Przyznam uczciwe,że mój dom daleko odbiegał zarówno standardem jak i wyglądem, od tych pięknych domków, które budowane są w tej chwili, ale ja chciałam pokazać jak powstaje coś z niczego, jak wkładając dużo miłości, czasu i pracy możemy przemienić zapuszczoną ruderę w przytulne gniazdko. Jak przy odrobinie samozaparcia i konsekwencji w dążeniu do realizacji marzeń, dysponując bardzo skromnym budżetem, można zamieszkać tam gdzie chcemy...jak łatwo można z kobiety biznesu, matki, żony - przeistoczyć się w malarza, murarza czy tez glazurnika. Po błyskawicznej sprzedaży mieszkania na warszawskim Żoliborzu, staliśmy się dumnymi posiadaczami naszej podwarszawskiej "willi". Oczywiście do końca nikt nie chciał wierzyć, że jednak się wyprowadzamy, ale jak już zrozumieli, że to prawda, zaczęli tłumnie przyjeżdżać oglądać nasz nowy nabytek- reakcje były podobne ...znajomi dalej pukali się w głowę, rodzina załamywała ręce "..jak wy sobie dzieci dacie radę..". Byłam uparta i tak zachwycona nowym domem, że nie straszny mi był widok łuszczącej się farby, braku okien i podłóg. Dom stał pusty 2 lata ( dodam tylko,że udało mi się kupić za tak atrakcyjną cenę tylko dzięki uczynnym mieszkańcom, którzy odstraszali potencjalnych nabywców - ze mną tak łatwo nie poszło), mieszkali w nim Rumuni, więc łatwo sobie wyobrazić jak wyglądało wnętrze. Na dole był garaż z kanałem na samochód ciężarowy, malutki obskurny pokój i łazienka - OKROPNOŚĆ! Na górze,na którą prowadziły wąziutkie schodki, znajdował się jeden malutki pokoik i drugi większy z przepięknym widokiem na okolicę- tam musieliśmy zamieszkać- ja, mój mąż, pies, kot oraz dwie córki.Jedna miała wtedy osiem lat, a druga zaledwie cztery miesiące. Nie robiłam wtedy zdjęć, twierdziłam, że nie ma czego fotografować, że wszystko jest takie paskudne i zapuszczone...teraz bardzo żałuję, sama chciałabym zobaczyć różnicę.

Poniżej przedstawiam piękny widok z " okna, którego nie było":)

niedziela, stycznia 11, 2009

Poszukiwania

Poszukiwania

niedziela, stycznia 11, 2009

Poszukiwania

Wychowałam się w małym mieszkanku, na typowym warszawskim osiedlu i nie wiadomo skąd wzięło się we mnie pragnienie posiadania własnego domku z ogródkiem. Pragnienie było tak silne, iż od wczesnych lat młodości zaczęłam gromadzić różne przedmioty do mojego wyśnionego domu. Niestety paręnaście lat temu o kredytach mieszkaniowych można było tylko pomarzyć, a okolica w której chciałam zamieszkać nie należała do najtańszych.
zamęczałam męża powtarzając, że umrę jako człowiek nieszczęśliwy jeśli nie będę posiadała własnego domu.
I tak zaczęły się nasze poszukiwania. Wydzwanianie po agencjach nieruchomości, wyprawy do podwarszawskich miejscowości w nadziei znalezienia swego miejsca na ziemi... Agenci pukali się w głowy, słysząc jaką kwotą dysponujemy, znajomi mówili, że jestem wariatką, rodzina dyplomatycznie nie mówiła nic, patrząc na mnie z politowaniem, nie wierzył chyba nikt, no...może mój mąż, a ja niczym nie zrażona szukałam dalej. Rachunki za telefon przyprawiały o zawrót głowy, wydatki na paliwo i gazety z ogłoszeniami też niebotycznie wzrosły...tak minęły dwa lata. Aż któregoś dnia znalazłam ogłoszenie, zadzwoniłam i okazało się, że jest !!!
Od razu wskoczyliśmy do samochodu. Nie wiem jakim cudem, nie znając adresu ani nie mając żadnych innych wskazówek, dotarliśmy na miejsce ( miejscowość liczyła wtedy ok. 7 tys. mieszkańców, domów było naprawdę dużo) Nie szukaliśmy nawet długo, wjechaliśmy w jakąś boczną uliczkę i od razu wiedziałam,że to TEN dom. stał w gąszczu roślin i chwastów...wiedziałam,że już jest nasz. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

W następnych postach pokażę metamorfozy domu, które trwają po dziś dzień.

czwartek, stycznia 08, 2009

obrazeczki dla córeczki

obrazeczki dla córeczki

czwartek, stycznia 08, 2009

obrazeczki dla córeczki


odsłona druga - obrazeczki dla starszej córeczki :)

tygrys



wilk


odsłona pierwsza- obrazeczki dla młodszej córeczki :)


chłopiec z owieczką






dawno, dawno temu... kiedy miałam jeszcze w sobie więcej zapału





Haftowane jedną nitką muliny, na kanwie 1 mm x 1 mm.


środa, stycznia 07, 2009

nadszedł czas na zmiany

nadszedł czas na zmiany

środa, stycznia 07, 2009

nadszedł czas na zmiany


...W natłoku obowiązków, codziennych spraw, małych radości i wielkich smutków, gdzieś obok, zupełnie niepostrzeżenie przemija życie. Po drodze gubimy dziecięcą radość,szczery śmiech, marzenia oraz niezłomną chęć do życia, którą daje jedynie dzieciństwo i młodość. Praca, dom i wieczne problemy powodują, iż zatracamy naszą wewnętrzną wrażliwość. Aż któregoś dnia zdajemy sobie sprawę z tego, że czasu pozostaje coraz mniej, że nie wiadomo jak i kiedy minął nam kolejny rok życia. Zmęczeni wracamy z pracy, siadamy przed telewizorem i nic nam się nie chce. Wtedy właśnie przychodzi moment wyciszenia i postanawiamy coś zmienić, zrobić coś dla siebie, zająć się tym co lubimy i wytyczyć na nowo życiowe priorytety. Mieliśmy przecież kiedyś tyle planów, tyle marzeń, chcieliśmy zrobić tyle rzeczy.Osiągnęliśmy już bardzo wiele, tylko brakuje nam czasu żeby to docenić i czerpać radość z tego co już posiadamy. A wystarczy przecież odrobina wewnętrznej mobilizacji, aby to zmienić i na nowo zacząć cieszyć się życiem, życiem które tak szybko przemija...



Copyright © Utkane z marzeń , Blogger