sobota, stycznia 17, 2009

katastrofa

Ekologiczne podejście do życia oraz, co tu dużo mówić - brak środków finansowych - sprawiły, iż wykorzystaliśmy wszystko powtórnie.Tak właśnie powstawał nasz nowy garaż- z rozbiórki trzech starych. W dalszym ciągu wszystko robiliśmy sami, z ogromną pomocą Taty i tu następowało "zderzenie": mojego męża "sowy" ze"skowronkiem" Ojcem. Z przyczyn również i dla mnie nie zrozumiałych, mój czcigodny małżonek zamiast do pracy zabrać się od rana, snuł się bez bliżej określonego celu do południa, kiedy to powolutku zaczynał się rozkręcać, ok godziny 20 rozkładał wielkie 500 watowe lampy i wtedy przy pojękiwaniu i ziewaniu mojego Ojca, robota zaczynała mu się palić w rękach. Tata ok. drugiej w nocy już ledwo trzymał się na nogach, natomiast mąż rozrabiał kolejną betoniarkę i wyglądał kwitnąco- no cóż, ten typ tak ma- minęło tyle lat i nic się nie zmieniło. Trwało to wszystko długo, każdy pustak trzeba było oczyścić wyrównać i dopiero od nowa murować, ale powolutku, pomalutku dom zaczynał nabierać realnych kształtów. Z tyłu zostały wylane słupy podtrzymujące naszą nową sypialnię, stropy zostały zalane, reszta ścian wyburzona.


Przyszedł czas na zerwanie starego dachu i położenie więźby dachowej i znów trzeba było przenieśc wszystkie rzeczy na dół i tam zamieszkać. Po raz pierwszy ( i ostatni) musieliśmy zatrudnić robotników do pomocy...belki przywiezione z Mazur ( bo taniej ) były tak ciężkie, że sami nie dawaliśmy rady:( Stary dach znikał w mgnieniu oka, a ja lawirując pomiędzy deskami naszpikowanymi gwoździami, gruzem i workami z cementem codziennie rano przedzierałam się do pracy.

Nowy dach powstawał szybciutko, było lato, piękna pogoda i nic nie zwiastowało katastrofy.




Robotnicy pojechali na weekend do domów, w poniedziałek mieli pokryć dach. Zostaliśmy sami, ale szczęście nie trwało długo. W sobotę wieczorem zaczęły się zbierać ciemne chmury, a w oddali dało się słyszeć pierwsze pomruki burzy. Niestety nie chciała nas jakoś ominąć, rozpętało się piekło, pioruny waliły ze wszystkich stron, deszcz lał niemiłosiernie, a ja lawirowałam na krokwi przy kominie 11 metrów nad ziemią ( nie będę już się rozwodzić nad panicznym lękiem przed burzą na wsi oraz lękiem wysokości) usiłując ratować "dobytek" poprzez naciąganie jakiejś folii na "dach" którego nie było. Wiatr był okropny, więc pomimo starań nasze wysiłki spełzły na niczym. To była najgorsza nawałnica od lat - zalało metro i tunele w Warszawie, więc jak łatwo się domyślić, zalało i nas. W moim pięknym, wyremontowanym i wymuskanym salonie woda sięgała powyżej kolan, dywany unosiły się na powierzchni...Mama przyjechała zabrać dzieci i stała w kuchni pod parasolem, woda lała się strumieniami. Po ciemku, trzęsąc się z zimna, wynosiliśmy wiadrami hektolitry wody. Nad ranem położyliśmy się w końcu do mokrego łóżka, przykryliśmy mokrą kołdrą i szczękając zębami...zaczęliśmy się śmiać, w końcu mało kto ma w domu prywatne tężnie:) Woda kapiąc z sufitu i ścian wygrywała przeróżne melodie.
Ranek przywitał nas chłodem, na szczęście już nie padało.Rodzina ruszyła z odsieczą, zabierając do suszenia ubrania, pościel i przywożąc ciepłą strawę...Zostaliśmy bez prądu i ogrzewania w obrzydliwie mokrym domu, straciliśmy wszystko: meble, książki, dokumenty, nie wspominając o podłodze, która teraz nadawała się jedynie na rozpałkę.
Jeden deszcz, chyba nawet jedyny w to upalne lato i jeden, jedyny wieczór spowodował, że stanęliśmy nieomalże w punkcie wyjścia...

12 komentarzy:

  1. Oniemiałam po prostu.Niesamowite jest to co piszesz....

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspolczuje...Niezapomniana i niezwykle niemila historia.Mam ndzieje,ze szybko uporacie sie ze skutkami owej ktastrofy.Trzymam kciuki.A wy-badzcie dzielni i nie poddawajcie sie.Po burzy wychodzi slonce i pojawia sie piekna tecza na niebie.Taka tecza bedzie wasz domek juz wkrotce.:-)Pozdrawiam cieplo.Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Fascynujaca opowiesc.....prosze o c.d. :-)) Podziwiam!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio taką katastrofę przeżyłam pod namiotem. Wiem , wiem, że to marne porównanie. Na początku postu trochę rechotałam, ale pod koniec dostałam skurczu szczęki, na wieść o Waszych stratach i strachu. Nie wyobrażam sobie podobnej sytuacji z moimi maleństwami... Teraz musisz i to koniecznie napisać jak Wam się teraz wiedzie dziś! Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  5. To po prostu niesamowite!!! Jeden dom, a tyle przeżyć! A ludzie narzekają, gdy stawiają domy od fundamentów i maja jakieś 'drobne' problemy ...
    Ale to Was chyba wzmocniło? No i cudowne oparcie w rodzinie :))
    Elisse, zapraszam do muzycznej zabawy (więcej u mnie na stronce).

    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  6. I zapraszam Cię do ujawnienia swojego muzycznego gustu w zabawie, o której więcej na mojej stronce :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowite ...ja bym się podłamała .Dobrze ,że rodzina stanęła na wysokości zadania .
    Ciekawa jestem dalszego ciągu waszych remontowych przeżyć !
    Pamiętam wymianę swojego dachu , każda chmurka wydawała mi się podejrzana ,ale mi się udało .
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej, ale historia! Podziwiam wasza wytwalosc i... poczucie humoru:). I czekam na ciag dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Aniu: ta historia wydarzyła się jakiś czas temu..jesteśmy już po przebudowie, ale remontom cały czas nie ma końca. Widzę,że też jesteś optymistką:)
    Anonimowy: bardzo mi miło,że wciągnęła Cię moja opowieść. Jak tylko znajdę chwilkę ,sklecę dalszy ciąg.
    lloka: dzisiaj nie jest tak źle:), ale w ostatnie mrozy,rozsadziło rury- musieliśmy zdewastować pokój córki- i znowu remont.
    Joasiu: co nas nie zabije, to nas wzmocni! Nie jest tak źle, minęło tyle lat, a my dalej żyjemy.A do Ciebie wpadnę jutro, ostatnio miałam mało czasu przez te rury- przepraszam- zaległości odrobię.
    Ita: bardzo się cieszę,że wpadłaś do mnie..aż boje się opowiadać dalej, wszystko się w końcu kończy i pewnie nie będzie już tak ciekawie:(
    Lena: myślę,że każdy ma swoje ciekawe historie.Nasza wytrwałość brała się chyba jedynie z tego,że zawsze uwielbiałam otaczać się ładnymi przedmiotami, a mój dom jak widzicie, do najpiękniejszych nie należał- trzeba było coś z tym zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  10. Elisse, myślę że wyrażę zdanie wszystkich tu zaglądających, że jesteśmy zafascynowane Twoja historią - opisuj ja nadal, plisss :)
    Oczywiście jak tylko czas Ci pozwoli.

    Był czas, że szukałam w internecie domu do remontu - są piękne, zaniedbane,ale czekają na takich pasjonatów, jak TY
    Mnie zabrakło odwagi, bo wiem że cały remont spocząłby na mojej głowie ;)
    Czy spotkałaś w sieci inne osoby remontujące domy? Ja na fotoforum wnętrz Gazety Wyborczej podglądam czasami dzielne kobiety :))
    A z zabawą muzyczną nie spiesz się, ja sama wiem że było mi trudno coś znaleźć poza 'Tulipanami', bo jest tego taaaaka masa ;)
    Miłego dnia :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem czy dzisiaj bym się zdecydowała na coś takiego, pewnie też bym się bała, ale jak człowiek jest młody to nie myśli o takich rzeczach, nic nie jest straszne, ani brak wiedzy, ani pieniędzy...teraz pewnie miałabym tysiące wątpliwości,a kiedyś nawet nie myślałam za co wykończę dom " jakoś to będzie"!Jeśli chodzi o inne domy w sieci, to szczerze mówiąc nie szukałam.Zaczęłam tu szperać dopiero od niedawna, wcześniej nawet nie wiedziałam,że jest coś takiego jak blog:) A jednak polecam bardzo zakup domu, ja bym już dawno zwariowała w mieście. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa.

    OdpowiedzUsuń
  12. O kurcze! Ale mieliście przeboje....
    Podziwiam bardzo! Serdeczności :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Utkane z marzeń , Blogger