piątek, stycznia 30, 2009
Nigdy nie będzie końca...
Front domu, który powinien być z tyłu
Zaczęło się odgrzybianie, suszenie i naprawianie szkód...zerwaną podłogą w salonie ogrzewaliśmy dom - niestety już tylko do tego się nadawała. Z powodu wielkich strat, trzeba było większość rzeczy zrobić prowizorycznie,aby tylko jakoś egzystować - a wiadomo jak to z prowizorkami bywa, są najtrwalsze, parę rzeczy przetrwało nawet do dziś. Dom odradzał się powoli jak przysłowiowy "Feniks" z popiołów. Dach był już na swoim miejscu, a w salonie "po taniości" została ułożona nowa ( oczywiście tymczasowa) podłoga z paneli. Na górze powstawały ściany działowe, w domu zapanowały iście tropikalne klimaty...palenie w kominku i panująca wilgoć robiły swoje, wyciskając z człowieka siódme poty. Starałam się zapanować nad tym chaosem choć nie było łatwo, co pościerałam kurze mój wspaniały małżonek zaczynał szlifować ściany na górze - ta syzyfowa praca trwała przez parę miesięcy. Szafki kuchenne ( tak pieczołowicie przez nas robione) powypaczały się, sufity podwieszane trzeba było zdemontować i wyrzucić. Wszędzie brud, gruz i gipsowy pył, a wokół szalejące zwierzęta i bawiące się dzieci. Chwilami miałam już wszystkiego dość, tak więc jak tylko uporaliśmy się z największymi pracami powiedziałam KONIEC! Może nie jest pięknie i tylu rzeczy jeszcze brakuje, ale przynajmniej będzie czysto.
Niestety moja "dusza estety" nie na długo mogła się pogodzić z takim stanem, więc po jakimś czasie remonty zaczęły się od nowa i trwają właściwie po dziś dzień. Oczywiście nie obyło się bez kolejnych nieszczęść: którejś zimy przyszły straszne mrozy i rozsadziło rury C.O ( nasz błąd przy budowie), cóż było robić- trzeba było znowu zrywać podłogi i kuć ściany, ale tym razem na szczęście na górze, moje
śliczne schody zamówione u stolarza kończyły się pod sufitem u córki w pokoju...którejś zimy ogrzewaliśmy studnię farelem, żeby nie zamarzła woda (już naprawione:)...mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.
Z czasem, jak sytuacja finansowa się ustabilizowała, mogliśmy sobie pozwolić na wynajęcie robotników, ale jakoś już nie potrafiliśmy, w końcu skoro tyle zrobiliśmy sami , to damy radę wykończyć całość - a sprawia nam to naprawdę ogromną satysfakcję. Tak więc jeszcze klatka schodowa czeka na przerobienie, duży pokój nad garażem w którym ma być docelowo biblioteka, a w tym roku na początku stycznia, mróz znowu rozwalił rury w pokoju młodszej córki, jest więc okazja do zmiany wystroju. I tak na okrągło, nim zdążymy wykończyć jedno, to już trzeba drugie remontować, taka "niekończąca się opowieść".
Ale to jest właśnie moja historia, mój wymarzony dom i choć ma masę wad, nie zamieniłabym go na inny. Jest mało funkcjonalny, stoi tyłem do przodu (do ulicy), brakuje mu piwnicy i pomieszczeń gospodarczych, a za pieniądze jakie w niego włożyliśmy powstałyby dwa domy wybudowane od podstaw, z prostymi ścianami i dużymi oknami. Trzeba nam było budować nowy dom, a mieszkać w starym, wyszłoby dużo, dużo taniej... no cóż my byliśmy młodzi, a człowiek uczy się na błędach... z następnym już pójdzie lepiej:)
Gratuluję wytrwałości i cierpliwości..Ja nie wiem czy bym dała radę....
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam,czy wy tacy pechowi jestescie czy ten dom.I tak drastycznie to wszystko opisujesz.Nie koloryzujesz trochę?
OdpowiedzUsuńNo więc nie wydaje mi się żebym była pechowa-wręcz przeciwnie:)A dom jak to dom - po prostu do remontu. Myślę,że mam w końcu to o czym marzyłam:)
OdpowiedzUsuńA jeśli się mieszka w domu w którym trwa remont i nie ma dachu, to zwykły deszcz stanowi katastrofę, więc ciężko mówić o koloryzowaniu.
Jak ja doskonale rozumiem to ciągłe sprzątanie. I to, ze jak zaczęliście robić sami to już nie chcecie nikogo obcego. Nas wymiana dachu dopiero czeka i choć nie wiem jeszcze kiedy to będzie, to już zaklinam pogodę na te dni. A domek nawet jeśli stoi tył na przód, to i tak uroczy, zwłaszcza na ostatnich fotkach :D
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Dzięki Jo-hanah za miłe słowa:)
OdpowiedzUsuńTeraz są już dostępne takie plandeki, które rozpina się nad całym dachem, może warto o czymś takim pomyśleć i nie ryzykować.Będę trzymać kciuki- daj znać kiedy będziesz zmieniać dach.
Zapomniałam dodac, że domek bardzo ładny.I przed domem masz ślicznie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.Agnieszka
Elisse! Każdy centymetr Waszego domu przepełniony jest troską, miłością, ale także smutkiem, może czasem zwątpieniem. Ale to wszystko ludzkie uczucia, które nadają domowi tą wyjątkową aurę, której nigdzie nie kupisz! To co przeżyłaś jest bezcenne, bo wzmacnia rodzinę i uzmysławia,że w kryzysowych momentach masz na kogo liczyć!
OdpowiedzUsuńElisse, ponieważ przez większość tych przygód tez przeszłam (łącznie z ogrzewaniem przyłącza wodnego farelką;) to wiem, ze nie tylko nie koloryzujesz, a wręcz bardzo oględnie i oszczędnie piszesz o wszystkim :)
OdpowiedzUsuńTrochę zdziwiły mnie Twoje wyliczenia odnośnie tego, ze wybudowac byłoby dwa razy taniej. Nam wyszło z rachunków odwrotnie, bo przy remoncie ( w odróżnieniu od budowy od nowa) nie trzeba płacić tych różnych horrendalnych kosztów, np. przyłączenia do sieci energetycznej itp.
Pozdrawiam Cię serdecznie:)
Doskonale rozumiem remontowe przejścia ,sama to przechodziłam .Wiem co to znaczy zmywać 5 razy dziennie podłogę z gipsowego pyłu ,patrzeć podejrzliwie na każdy obłoczek .
OdpowiedzUsuńAnonimowy chyba tego nie przeżył i dlatego wątpi !
Elisse ,widać że w dom włożyliście wiele serca i pracy. Dlatego nie dziwi mnie Twoja "miłość " do niego.
A w tym wszystkim najważniejsze, że macie SWOJE miejsce 'utkane z marzeń' :) Czy już pisałam, że pięknie nazwałaś swój blog?
OdpowiedzUsuńElisse, przecież Wy jesteście nadal młodzi :)))
Zima u Ciebie jest przepiękna!
Miłego weekendu:)
podziwiam wytrwalosc, my wciaz remontujemy, ale ja w przeciwienstwie do Ciebie prawie znienawidzilam moj dom. Kupilismy jako dom w dobrym stanie, a wszystko zaczelo sie rozpadac po przeprowadzce. Tutejsi budowlancy powinni byc pociagani do odpowiedzialnosci karnej :( Pozdrawiam goraco
OdpowiedzUsuńDziewczyny- dzięki za słowa wsparcia i otuchy,
OdpowiedzUsuńAagoo- bardzo mi miło,że Ci się podoba:)
Llooko- masz rację, włożyliśmy w to masę serca i determinacji, a rodzinę mam wspaniałą i faktycznie, wiem, że zawsze mogę na nich liczyć.
Ollu- jak widzę farelka jest niezastąpionym sprzętem:)Nasz dom-cały dół, składa się z doklejanych do siebie pomieszczeń i każda ściana jest ścianą nośną, żebyśmy mogli zrobić okno, połączyć kuchnię z salonem itp. musieliśmy wzmacniać ściany, robić zbrojone nadproża, wzmacniać stropy itd.to potwornie podrożyło koszty budowy:(
Ito- łączę się z Tobą w bólu, gipsowy pył jest najgorszą zmorą- wychodzi tygodniami nie wiadomo skąd.
Joanno- bardzo się cieszę,że podoba Ci się nazwa blogu:)- chyba z tym miałam najwięcej kłopotu..myślałam i myślałam- dalej już poszło z górki.
Artdeco-nie ma co podziwiać,wytrwałość była koniecznością- my nie mieliśmy gdzie mieszkać- w takiej sytuacji każdy byłby wytrwały:)Życzę Ci więcej optymizmu- budowa kiedyś się skończy i będziesz mogła się cieszyć własnym domem.
Bardzo mi miło,że do mnie wpadłyście:)Jeszcze raz dzięki i mam nadzieję,że do usłyszenia wkrótce:)
Jestem jak widzę u początku remontu, bo na razie tylko dół domu zamieszkujemy.Reszta czeka na dalsze prace.Ja nie zamieniłabym mojego starego na żaden nowy .Myślę, że i Ty również wbrew wszystkim słowom.Podziwiam, podziwiam, podziwiam.Piękne to wasze miejsce.
OdpowiedzUsuńDom wygląda pięknie , a remont ...no cóż podziwiam , sama przez to przechodziłam i doświadczenia mam takie , że powiedziałam sobie Nigdy więcej ...
OdpowiedzUsuńCzas jednak leczy rany i Mój dom z marzeń z pewnośćią jeszcze przede mną ..Naprawdę pięknie !
I ta powiewająca biało-czerwona ❤
OdpowiedzUsuń