wtorek, grudnia 10, 2019

Co należy zabrać do Petry.



zwiedzanie, siq
Kochani, ja wiem, że nie tego się spodziewaliście i czekacie na typowo świąteczny post z mnóstwem zdjęć i choinką... i obiecuję, że napiszę taki i mam nadzieję, że zdążę przed świętami. Wiem, że jestem nieobowiązkowa i niesystematyczna i nie chcę już Was tutaj zanudzać dlaczego tak się dzieje, ale naprawdę z tym czasem to u mnie krucho, nawet bardzo krucho. Ale cały czas jestem i staram się naprawić blog do końca. Najgorszy problem mam obecnie z komentarzami, nie mam jak na nie odpisywać, mogę jedynie z telefonu, a tam giną wśród setek innych maili i spamu. Ale w końcu ogarnę całość. Poza tym, pozostając w temacie świąt, to u mnie jeszcze niewiele się dzieje. W tym roku postawiłam na naturę, więc suszę plastry pomarańczy i nawlekam je na nitki, podpiekam mocno pierniczki, żeby były bardziej brązowe, kapusta na pierogi już prawie gotowa, piernik sobie dojrzewa...a z ozdobami, to jeszcze czekam, więc jak tylko zacznę dekorować dom, to wrzucę post. Dzisiaj będzie dużo zdjęć. A ponieważ mija równo rok od naszej wizyty w Jordanii, chciałam skończyć to co kiedyś zaczęłam, bo może ktoś będzie jechał w tym samym co ja okresie, więc chciałam powiedzieć Wam...

Dlaczego zwiedzając Petrę, trzeba obowiązkowo zaopatrzyć się w dużą ilość jedzenia i hektolitry wody...

Petra jest piękna, Petra wywołuje ogromne wrażenie na człowieku, majestat budowli powala...o tym wszystkim, poczytacie w internecie , więc niekoniecznie będę powtarzać te informacje, przynajmniej nie dzisiaj. Oprócz tych wspaniałości, które można wyczytać, Petra ma też swoją mroczną stronę o której nie mówi nikt.
Ponieważ jak wiecie planuję wszystko bardzo dokładnie, więc wyczytałam również ,że należy wykupić Jordan Pass  i wtedy są znaczne zniżki , a koniem można pojechać za darmo. Weszliśmy do Petry bodajże o 7 rano, na zwiedzanie przeznaczyliśmy dwa dni. Prawie przy samym wejściu konie... powoli wsiadają ludzie, że my nie pojedziemy, to wiedzieliśmy już w domu. Dla mnie to oczywiste, nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie, żebym jechała czymkolwiek co nie posiada silnika , no chyba ,ze w siodle bo moja osoba , choć może nie jakaś wątła specjalnie, bo ważąca 53 kg, to jednak dla konia chyba zbytnim obciążenie nie jest, ale te wozy, te bryczki, no to ważą już swoje. Pan K. z pewnością zdania mego nie podzielał, ale wiecie...miłość, moja dyktatura i te sprawy, nie pozostawiały wątpliwości.
Chyba najgorszą rzeczą jaką mój facet mógłby wymyślić na romantyczną randkę, byłaby przejażdżka dorożką :) by się zdziwił:) Idziemy, mijają nas kolejne bryczki, patrzę na drogę, oprócz jednego podjazdu, dosyć dobra, więc powoli się uspokajam, bryczki, choć często przeciążone jadą powoli, spokojnie...ludzie dopiero weszli, więc chcą podziwiać siq. Uspokajam się, patrzę i cieszę się chwilą. Plecak po brzegi wypchany jedzeniem, bo przecież wyjdziemy wieczorem, taszczy na plecach Pan K. , więc ja mogę sobie spokojnie pozwolić na robienie zdjęć. Kończy się siq i wychodzimy na plac przed Skarbcem.


 Cudny jest, ogrom przytłacza, po prostu coś niesamowitego, ale jak zwykle odbiegam od tematu...więc robię zdjęcia i ...podchodzi do mnie pies...chudy pies.
 Myślę...może to też jakaś taka dziwna rasa, (już kiedyś w Chorwacji karmiłam wszystkie koty, bo myślałam,że one jakieś zabiedzone, a one po prostu tak wyglądały, jakieś chudsze niż te nasze dachowce..), ...spokojnie, przestań panikować i doszukiwać się rzeczy, których nie ma ...rozglądam się szukając właściciela, na wszelki wypadek, gdyby go jednak nie było, wyciągam z plecaka kanapkę, zjada z apetytem.
ceny
 Mówię do Pana K, żeby się spytał miejscowych, co  obok stoją, czy to nie ich, a ich...a jakże. Powiem Wam, że Panu K. też nie do końca dowierzam, bo nigdy nie wiem czy on nie kłamie, żeby mnie nie denerwować, ale ponieważ gostek zagwizdał , więc doszłam do wniosku, że chyba jego, krzyknęłam tylko,że może karmić powinien lepiej, a nie na turystów liczyć i uspokojona odeszłam...piesek został. Wielbłądy, osiołki...to nie dla mnie,szkoda mi tych zwierząt szalenie, bryczki już tam na szczęście nie dojeżdżają, bo za wąsko. Idę dalej...kolejny pies..podchodzi niepewnie..oddaję kolejną kanapkę. Myślę ...spokojnie, to taka "ichnia" rasa...są tylko rude i czarne i wszystkie tak samo chude...pewnie jakieś jordańskie a'la charty. Za chwilę kolejny i kolejny....śniadania już dawno nie ma, Pan K patrzy zaniepokojony, mówię, że mamy jeszcze czekoladki, to jakoś damy radę, a te psy nie wiadomo kiedy jadły i kiedy znowu coś zjedzą. Słońce co raz wyżej, zaczyna się upał ( przypominam, że mamy połowę grudnia ). W koło ani grama wody...nic..oprócz naszego obiadu, w psich pyskach znika nasza woda do picia, no bo przecież jak się tak najadły to muszą popić, my nie musimy...damy radę, choć ja nie ukrywam, że ledwo, bo bez picia nigdzie się nie ruszam. Turyści chodzą, wydają pieniądze na chińskie pamiątki i skorupy, oczywiście, że wszystkie oryginalne z III wieku:) za niebotyczne kwoty, ale jakoś nie widzę nikogo, kto by dał jeść psu. Siadamy, podchodzi kolejny pies...bardzo, bardzo chudy pies...wypija nam 3/4 litra wody, chce mi się płakać.
petra by night
 Po piciu, dostaje jedzenie i znów pije...
gory, ceny, jordan pass
Przez cały dzień , zjedliśmy tylko parę sucharów i po batoniku..za to psy, miały nie lada wyżerkę. Jest grudzień, nie wyobrażam sobie jak te zwierzęta radzą sobie w lato...
Wychodzimy z Petry...bryczki pędzą jak szalone, byleby zrobić jak najwięcej kursów, zarobić te miliony monet, zabrać jak największą liczbę ludzi, a ludzie chętni ....zmęczeni....
To nie dla mnie, ja jestem totalnie nieprzystosowana do życia...nie mogę na to patrzeć.

psy, gory, cenyWyszliśmy i popędziliśmy biegiem do restauracji na obiad. Ok. 19 zjedliśmy praktycznie pierwszy posiłek tego dnia.
Wieczorem znów pokonujemy siq. Idziemy obejrzeć Petrę nocą (wejście pomimo wykupionego jordan pass płatne) Idziemy oświetloną przez świece aleją, wchodzimy pomiędzy skały, płomienie pięknie migocą i odbijają się od skał...niestety...ludzie chcą poczuć urok dawnych lat, a potem oświetlają drogę latarkami z komórek!
petra by night, widok, gory
 No to gdzie sens, gdzie logika? Wychodzimy na plac przed skarbiec, brakuje miejsca na matach, ludzie cisną się gdzieś z tyłu, przepychają i nagle słyszę skowyczenie psa, ktoś po ciemku nadepnął jakiemuś biedakowi na łapkę...Biedak mnie jakimś cudem  wśród tłumu ludzi zobaczył i rozpoznał, więc całe przedstawienie siedział koło mnie, zjadł kolację i popijał herbatą, którą dostaliśmy, a ja trzymałam jego ogon, który zakręcał cały czas w stronę świecy. Jeśli chodzi o Petrę by night mam mieszane uczucia, z jednej strony płomienie świec, dają niesamowity urok, z drugiej ludzie, którzy nie są w stanie powstrzymać się przed błyskaniem , japończyk który walił fleszem po oczach i właził prawie na głowę biednemu beduinowi zawodzącemu dość smętnie na fujarce ...sama nie wiem, jak dla mnie komercja pochłonęła cały urok i czy jest to warte dodatkowo płatnych 100zl od osoby oceńcie sami.

Petra- dzień drugi

i znów wyruszyliśmy skoro świt, tym razem mieliśmy obejrzeć Petrę z góry. Czekały nas piękne widoki, ogromna przestrzeń i cudowne góry. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego, kupiliśmy psom mnóstwo sucharów ( są takie w Jordanii, nawet nie wiem jak się nazywają, mają przeróżne smaki i kształty, a ja się w nich po prostu zakochałam) lekkie, więc łatwo zabrać , no i nie zzielenieją w upał...karmy dla psów żadnej nie widziałam.. Ja miałam suchary, ale Pan K. na grzbiecie po górach taszczył wodę w butelkach. Ciężko mi nawet powiedzieć ile litrów tego było, ale dużo....bardzo dużo. Miłość dodaje skrzydeł :) Oprócz tego balastu, trzeba było jeszcze zabrać kubeczki jednorazowe,żeby psy miały z czego pić. Skręciliśmy z głównego szlaku w góry, jest takie miejsce nieoznaczone, zaraz przed budką , po lewej stronie od wejścia...nie dajcie się naciągaczom, chcą dużo pieniędzy i mówią Wam,że się zgubicie bez przewodnika. Pomylić się można tylko na samym początku, ale o tym kiedyś napiszę w poście o Jordanii:) No więc wspinamy się ...z tą moją wspinaczką , to różnie bywa...chęć zobaczenia wszystkiego jest tak silna, że ignoruję mój potworny lęk wysokości...ale dużą część trasy...pokonuję na tyłku, pełzając na brzuchu, bądź też chodzę na czworaka:)
gory, widok z gory na skarbiec
Gwiazdą insta, gdzie to panny na słynnym dywaniku się prężą, z pewnością nigdy nie zostanę....ale....byłam...dopełzałam na brzeg urwiska i widziałam to samo. Ba...nawet zdjęcia mam, a że nie wyglądam tak zwiewnie i eterycznie , no to trudno:)
gory, skarbiec, psy, biedne psy
Ja w każdym razie, podziwiałam góry i widoki z góry, a nie oko aparatu :).
Na pierwsze psiaki natknęliśmy się na skalnej półce, malutkie trzy sztuki piszczące i głodne...o mało zawału nie dostałam , jak widziałam jak balansują na krawędzi urwiska, wycałowane, nakarmione i napojone, z pełnymi brzuszkami poszły spać.
gory, skarbiec
 Idziemy dalej...skowyt straszny roznosi się po górach, więc ja, znana wszystkim panikara, jestem przerażona i snuję mroczne wizje. Z daleka widzimy maleńkie pieski, które piszczą okropnie za odchodzącymi ludźmi, Przyspieszamy i w końcu udaje nam się do nich dotrzeć , kolejne szczeniaczki, sześć czarno białych kuleczek piszczy z głodu...


te psie matki są mądre, bardzo mądre. Umieszczają swoje dzieci na trasie ludzi...zawsze jest szansa, że ktoś da jeść. Ale ludzie z reguły nic nie mają, albo po prostu nie dają, tylko całują , przytulają, robią zdjęcia i idą dalej. Stawiamy plecak, zapowiada się na dłuższą wizytę. Zaczynamy od picia, na skalnej półce jest niemiłosiernie ciepło...piją z małych kubeczków, przeskakują, są naprawdę urocze. Później jedzą, piją ,znowu jedzą i piją.

psy,
Potem głaskanie, wskakiwanie na kolana i zapada cisza....kładą się, zwijają w kłębuszki i idą spać.Wieczorem przyjdzie matka, jak udało jej się wyżebrać coś na dole , to istnieje szansa, że będzie miała mleko...
gory, skarbiec, jordan pass,ceny
Już jest cicho, żaden skowyt nie odbija się od górskich ścian. Z żalem odchodzimy.
Cały dzień natykamy się na kolejne psiaki, wszystkim dajemy jeść i pić. Wychodzimy z Petry wieczorem, upojeni cudnymi widokami, zmęczeni wspinaczką, z lekkimi plecakami i jeszcze lżejszym sercem. I właśnie dlatego o tym piszę
milosc, love, gory
Jeśli ktokolwiek wybiera się do Petry, to błagam...weźcie ze sobą trochę jedzenia, ale przede wszystkim duży zapas wody. To woda jest im potwornie potrzebna, jest gorąco, bardzo gorąco...a tam góry, skały, żwir i piach. Psiaki, są umieszczone niedaleko jeziorka ,taka trochę większa kałuża i myślę, że w porze letniej może całkowicie wysychać ,zresztą służy z pewnością starszym psom, szczeniaki mogą liczyć tylko na matkę, która pewnie wraca, po wyjściu ostatnich ludzi..
Petra jest ogromna, a znaleźliśmy jedyne źródło wody i to wysoko w górach. Nikomu ta jedna butelka wody nie zrobi większej różnicy, a tym biednym zwierzętom , być może uratuje życie.
Pozdrawiam Was cieplutko i mam nadzieję,że do usłyszenia niebawem.

2 komentarze:

  1. Smutna sprawa z tymi pieskami.Byliście tam dla nich jak aniołowie z pomocą.Też bym nie mogła odejść bez pomocy.Wzruszające .Nie lubię skalistych widoków ,takie bez życia są.Musi być przyroda.Piękna opowieść .

    OdpowiedzUsuń
  2. agneslibera1986@gmail. com16 grudnia 2019 13:44

    Gratuluję pięknej wyprawy i dobrego serca! 😊 Poszperam, czy aby nie da się zrobić dla tych psiaków czegoś na odległość 😉 Mnie osobiście bardziej się podoba taki post niż typowy bożonarodzeniowy, chociaż w odpowiednim dla Ciebie czasie też chętnie obejrzę sobie jakąś świąteczną sesję na Twoim blogu 😎 Pozdrawiam 😄

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Utkane z marzeń , Blogger