czwartek, maja 30, 2019

Mój dom

Mój dom

czwartek, maja 30, 2019

Mój dom

Dom, który się nie zmienia


dom na wsi, ogród rustykalny,country


Prosiliście  mnie już tyle razy, żebym pokazała zdjęcia wnętrz domu, że w końcu zmobilizowałam siły i porobiłam trochę fotek. Szczerze mówiąc, myślę,że dla większości z Was będzie to taki powrót do przeszłości... bo jeśli chodzi o wystrój, to tak jakby niewiele się zmieniło. Ano dlaczego ? Przecież minęło tyle lat. No cóż, myślę, że głównym powodem dla którego większość rzeczy wygląda  jak dawniej, jest fakt, że ja po prostu nie lubię zmian. Dawno, dawno temu miałam w głowie wizję mojego domu utkanego z marzeń, którą z konsekwencją, żeby nie powiedzieć, że wręcz z uporem maniaka, realizowałam. Każda rzecz, która została kupiona była ... tą jedyną, wymarzoną, często wyszperaną gdzieś w antykwariatach, wyszukaną na portalach internetowych, nic tutaj właściwie nie trafiło przypadkowo. Potrafiłam oszczędzać, tylko po to żeby kupić czajniczek do herbaty w wysokości nieomalże mojej jednomiesięcznej wypłaty, ale tak samo chętnie przygarniałam stoliczek z gabarytów. Po prostu każda rzecz w domu, musiała mieć w sobie to coś. A co ? No o tym wiedziałam właściwie tylko ja, więc moja rodzina i znajomi, powstrzymywali się od kupna jakichkolwiek rzeczy w ramach prezentów, no chyba że wiedzieli na co obecnie poluję. Dużo wody od tej pory upłynęło i teraz można kupić mnóstwo rzeczy za tzw. psie pieniądze, ale kiedyś sytuacja wyglądała inaczej. Żeby mieć coś ładnego,  choć to jest pojęcie względne, więc może powinnam raczej powiedzieć, żeby mieć coś wymarzonego, trzeba było w to włożyć albo mnóstwo pracy albo poszukiwań, że o gotówce nie wspomnę, bo relacje cenowe wyglądały kiedyś zgoła odmiennie. Swoje pierwsze filiżanki  w róże, kupowałam za niebotyczne pieniądze, dzisiaj piękną porcelanę można dostać za grosze. Wiedziałam czego chcę bardzo dokładnie, wiedziałam, że ma być prosto i elegancko zarazem, że ma być kamień, wiklina, ocynki i srebro, dużo kwiatów, zioła które będą się suszyć nad kuchennym blatem, że będzie ciepło, przytulnie, z przewagą białych mebli, tak żeby nie chciało się z domu wychodzić, tak żeby człowiek czuł się dobrze i bezpiecznie...taki wsiowy angielski dworek i taki dom stworzyłam. Oczywiście odpowiada to moim wyobrażeniom o cieple. Czasami ciężko było mi się zdecydować na kolorystykę, czy też jakiś motyw przewodni i to są właśnie te rzeczy, które sezonowo się u mnie zmieniają, w zależności od pory roku. I właściwie, chyba nic więcej. Co najśmieszniejsze, wcale zmian nie planuję, przynajmniej na razie. Dobrze się czuję patrząc na to wszystko, co przez lata udało mi się zgromadzić. Nie odczuwam specjalnej potrzeby kupna nowych rzeczy, no chyba, że jest to porcelana, albo....kwiatki...na nie straciłabym fortunę.

ikea, okiennica, salonpepco, ikea, jysk, salon, kuchnia,styl skandynawski, styl country


Nie lubię zmian


Nie lubię zmian, co nie znaczy, że mam problemy z wyjściem poza swoją strefę komfortu. Mój komfort, to właśnie mój dom, ludzie, zwierzęta i przedmioty, którymi się otaczam. Przywiązuję się bardzo do wszystkiego i wszystkich, a ponieważ wszystkie moje decyzje są przemyślane, w związku z czym tkwię w tym latami, czerpiąc taką samą radość jak na samym początku. Za każdym razem , kiedy staję przed domem, rozpiera mnie takie samo uczucie szczęścia jak na początku, za każdym razem kiedy otwieram drzwi do Chrabąszcza, myślę o nim z taką samą czułością, choć ze względu na jego lata, również z coraz większą obawą, za każdym razem kiedy patrzę na swoje dzieci rozlewa mi się ciepło po sercu i czuję dumę i myślę...o kurcze...to moje. No może to i egoistyczne, ale prawdziwe. Ładne dwie kobiety, tak bardzo do mnie podobne pod względem charakteru, a jednak tak bardzo różne, z całym mnóstwem wad i zalet. I tak sobie czasami myślę, słuchając o tych wspaniałych dzieciach, co to moi znajomi mają, że no fakt...czasami może te dzieci lepsze, może mniej mordate, może lepiej się uczyły, może nie są paskudnymi bałaganiarami, ale to co zdecydowanie wyróżnia moje dziewczyny, to fakt,że mają serca po właściwej stronie i na właściwym miejscu. No nie mogę tutaj tak ich chwalić, bo jeszcze przeczytają i dopiero będzie, a i tak już słucham...i co ty byś mamuś bez nas zrobiła... na co biegiem odpowiadam, że w końcu żyłabym w porządku a nie syfie...ale i tak każdy swoje wie.
Tak więc moi drodzy, mój dom nie uległ jakimś cudownym i drastycznym przemianom. No ale zacznijmy od początku.


Salon



W salonie zmiany są, a jakże...nawet większe, niż w pozostałej części domu.
Więc.....tadammmm.......znajdźcie dwie różnice, którymi różnią się te obrazki . I jak? Ktoś już widzi?
Otóż moi mili zmieniłam....kanapę. Hahaha...no tak, wiem, nie widzicie różnicy, a to tylko dlatego,że zmieniłam ją na dokładnie identyczną jak poprzednio, która była już mocno nadszarpnięta zębem Osła i czasu.. Długo szukałam, ale w końcu mi się udało i kupiłam, żeby nie powiedzieć odkupiłam taką samą. To tak a 'propos zmian, których nie lubię.



styl rustykalny, skandynawski, okiennica, poduszki,
kanapa, żyrandol ikea, lampa home you,okiennica, styl skandynawski


Dobrze to teraz będę już poważna. Nie lubię zmian, ale z drugiej strony nie lubię monotonii i po pewnym czasie, nawet najbardziej ładne wnętrza zaczynają mnie nudzić. Mój najprostszy sposób na zmianę otoczenia, tak aby wszystko wyglądało inaczej, to tkaniny i dodatki...W każdym pomieszczeniu odpowiednio dobrane, zdziałają cuda, a wnętrze po takiej metamorfozie wydaje się nabierać zupełnie nowego charakteru. Jestem sobą, nie ulegam chwilowym modom, staram się unikać rzeczy charakterystycznych dla danego trendu... pamiętacie post o domu i o tym, że miał wyglądać jak chleb, a nie jak tort, który bardzo mnie kusił? Nigdy nie sugerowałam się tym co jest obecnie modne, a co nie . Staram się inwestować w rzeczy ponadczasowe, takie które mogą się wpisać w każdy styl, za co między innymi kocham kolor biały. Meble mogą zmieniać ustawienia, wędrować po pokojach, zmieniać przeznaczenie...Nie wyrzucam, staram się naprawiać. Poniekąd jest to wynikiem mojej wielkiej wyobraźni oraz tego, że jakoś mi szkoda wyrzucić, no bo przecież po niewielkich zmianach jeszcze coś z tego można zrobić, jak również moich wielogodzinnych przemyśleń dotyczących zanieczyszczania świata i tego co z niego zostanie za x lat. Ale to już oczywiście temat na oddzielny post...długi post. Tak więc przy urządzaniu wnętrz bardzo dużą rolę u mnie odgrywa kolor. Obecnie jestem na etapie delikatnego odcienia niebieskiego, z dodatkami srebra, który to kolor miał  przywodzić na myśl styl hamptons, dokąd to nie trzeba było wyrzucić kolejnego dywanu z którym to rozprawił się Plaster. Teraz mam jakiś koc na podłodze, który miał być niby dywanem i do tego w odcieniach brązu. Jest szary, więc nijak mi nie pasuje, ale ma jedną zdecydowaną zaletę, ze wrzucam go do pralki co dwa, trzy dni, więc nawet śmierdzący Plaster mu nie straszny.
I to by chyba było na tyle jeśli chodzi o zmiany... zawisły ramki do obrazków, stolik z biura, wszedł na salony, doszedł kolejny, ten brązowy na wygiętych nóżkach, którym to ktoś wzgardził i wystawił za ogrodzenie...najpiękniejszy stolik pod słońcem. Plaster dalej okupuje dywan, dokładnie w tym samym miejscu, koty dalej leżą na kanapie....CONSTAS.

wyjaśnienia techniczne

Tradycyjnie chyba, już na samym końcu chciałam powiedzieć, że usunęłam już przeszło sto stron w komentarzach, ze spamem. Zaczęły powolutku pokazywać się Wasze komentarze, niestety nie mogę ich częściowo opublikować, jestem w trakcie rozkminiania o co kaman. Natomiast...UWAGA, UWAGA.... udało mi się odpisać na komentarze pod jednym postem, co prawda istnieje taka możliwość tylko z komórki, ale zawsze to coś. Mam nadzieję,że niedługo, uda mi się to jakoś ogarnąć kompleksowo, bo póki co, pisanie tutaj, to prawdziwa męczarnia. W każdym razie postępy czynię, nie wiem czy to mój mózg się rozruszał, czy może udało mi się poskromić bloggera, ale efekty są widoczne, chociażby w kwestii rozmieszczenia zdjęć i tekstu na stronie. Mam nadzieję,że jeszcze troszkę wytrzymacie, skoro tyle osób czekało na mnie sześć lat , to ta odrobina niedogodności Was nie zniechęci. W każdym razie chciałam wszystkim powiedzieć, że komentarze od Was widzę, czytam i bardzo za nie dziękuję. Sprawiają mi niezmiernie dużo radości, bo jak piszecie, to wiem ,że jeszcze tutaj niektórzy zaglądają. A ja obiecuję,że postaram się naprawić wszystko jak najszybciej. Do usłyszenia .

środa, maja 15, 2019

O podrózach słów kilka i o tym, dlaczego zwiedzając Petrę trzeba się zaopatrzyć w tony jedzenia i butelki z wodą.

O podrózach słów kilka i o tym, dlaczego zwiedzając Petrę trzeba się zaopatrzyć w tony jedzenia i butelki z wodą.

środa, maja 15, 2019

O podrózach słów kilka i o tym, dlaczego zwiedzając Petrę trzeba się zaopatrzyć w tony jedzenia i butelki z wodą.


Jak wiecie kocham podróże, nie powiem, że jak większość ludzi, bo jednak moje podróże i sposób w jaki spędzam wolny czas, niejednemu mojemu znajomemu spędza sen z powiek i mówi… wiesz co, bardzo cię lubię, ale już nigdy więcej z tobą nie wyjadę, no chyba, że do spa. No nie da się ukryć, że nie mam umiaru w niczym. Nie jestem absolutnie typem wylegującym się nad basenem, popijąjącym drinki z palemką pod parasolem plażowym. Moje podróże to tysiące przemierzonych kilometrów, miliony zużytych plastrów na odciski, to wieczny zachwyt nad wszystkim i pragnienie zobaczenia wszystkiego …bo przecież już tu nigdy nie wrócę, a tyle rzeczy trzeba jeszcze zobaczyć..I tym sposobem wstaję bladym świtem,a wracam do hotelu późno w nocy, by od rana powtórzyć wszystko od początku. Mało kto jest w stanie wytrzymać intensywność moich wyjazdów, stąd też mam niemały problem z doborem towarzystwa do podróży. Pan K wydawał się to wszystko nieźle wytrzymywać, nie mam pojęcia czy to z miłości do podróży, czy do mnie … grunt,że dawał radę i nawet zaryzykuję stwierdzenie, że mu się podobało. Wyjeżdżam, jak tylko mam taką możliwość, jak tylko uda mi się wyrwać parę dni urlopu, jak odłożę parę groszy, albo i nie…bo przecież w domu też jeść trzeba. Podróże są niskobudżetowe i choć na nadmiar gotówki nie cierpię, to jednak w tym wszystkim nie o to chodzi. Pamiętam pierwsze wakacje ze znajomymi. To była istna męczarnia zarówno dla nich, jak i dla mnie. No sorry, nie widzę powodów, dla których mam wyjeżdżać tysiące kilometrów, tylko po to żeby cały dzień moczyć tyłek w basenie, całymi dniami chodzić na rauszu, albo następnego dnia zdychać na kacu. Samodzielne życie zaczęłam bardzo wcześnie, mając 18 lat mieszkałam już sama… gdybym miała się ochotę nastukać, to spokojnie mogłabym to robić w domu i nie musiałam w związku z tym przemierzać pół świata.




Tak więc jako istota młoda, poszłam na kompromis i letnie wakacje spędzaliśmy zawsze sami, w gronie rodzinnym, natomiast na ferie zimowe jeździliśmy ze znajomymi, no bo na narty to nawet po całonocnej bibie się chodziło i większych problemów nikt z tym nie miał.  Podróże zawsze planuję sama,zaczyna się od miejsc w okolicy , które chciałabym zobaczyć, poprzez ceny, zniżki, menu restauracji w których mam zamiar być, wejściówki, ceny taksówek, generalnie wszystkiego co wiąże się z wydaniem jakiejkolwiek gotówki. Nie lubię być zaskakiwana i nie lubię przekraczać zaplanowanego budżetu. Jeszcze nigdy w życiu nie wyjechałam z biurem podróży, nigdy nie wykupuję też posiłków, które ograniczają mnie czasowo. Jeśli są to dłuższe wyjazdy, wtedy z reguły zmieniam miejsce zamieszkania codziennie, jeśli krótkie,  jedno lub dwudniowe, to ograniczam się do zwiedzania konkretnego miejsca i jego okolic. Nie było tych podróży bardzo dużo, ale jednak trochę zobaczyłam. Ponieważ ten rok spędzam w domu, z Księciuniem u boku i nic nie wskazuje nawet na to, żeby udało mi się wyjechać choć na dwa dni na działkę, więc postaram się podzielić z Wami hahaha …wspomnieniami. A tak zupełnie poważnie, to niejednokrotnie ludzie pytają mnie jak co załatwić, kiedy jechać, co zobaczyć i jak ja to robię za takie pieniądze. Sama zresztą również wertuję internet w poszukiwaniu ciekawych miejsc, cen, czy tego co po prostu warto zobaczyć, więc myślę, że takie podpowiedzi mogą się przydać, nawet o ile nie zostaną wykorzystane w całości, to jednak warto wiedzieć, co ciekawego można zobaczyć, gdzie i jak. Jak chyba każdy, kto kocha podróże, mam swoją listę miejsc do których za wszelką cenę chcę dotrzeć.








































Pierwszą podróż, którą odbyliśmy oddzielnie tzn. bez znajomych, była podróż do Włoch. Znajomi wyjechali z bardzo znanym w tamtych czasach biurem podróży. Umówiliśmy się na wspólne spotkanie na Etnie. Czas wyjazdu to 2 tygodnie. Koszt my zapłaciliśmy za 4 osoby ( 2 dorosłych i 2 dzieci) 8.000 zł, oni za 2 osoby dorosłe 9.700 zł. To tak w bardzo dużym skrócie. My przejechaliśmy całe wybrzeże Włoch, łącznie z Sycylią, parokrotnie w celu zobaczenia czegoś łał wbijając się w głąb lądu, odwiedzając mnóstwo pięknych i ciekawych miejsc, będąc w parku na Safari, bawiąc się w parkach rozrywki, a po drodze zaliczając Wiedeń, Budapeszt, dwudniowy pobyt nad Balatonem, Ljubljanę na Słowenii, oraz dla miłośników Sagi Ludzi Lodu, Postojną Jamę, w której ukrył się Tengel Zły. A znajomi… wywieźli ich nad morze tyreńskie, do którego niestety nie mieli jak wejść, bo fale były ogromne, a wybrzeże bardzo skaliste, posiedzieć też tam nie mogli, bo obok jedynego miejsca gdzie dało się dojść do morza stał kontener, do którego rybacy wrzucali resztki wypatroszonych ryb, których hmmm … zapaszek, wraz z morską bryzą docierał nawet do hotelu. Wracając z Sycylii zatrzymaliśmy się w tym hotelu na jedną noc, mocno nadwyrężając nasz budżet. Wieczorem pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka po zaopatrzenie. Po ulicy chodziły gangi i strach było patrzeć, co robią z samochodami, które stały obok, więc dla bezpieczeństwa Misiek został w aucie, a ja ze znajomym przemknęłam do sklepu. Wieczorem kąpaliśmy się w malutkim basenie i jedyny pozytyw tego wszystkiego, był taki,że moje dzieci po tygodniu życia bez telewizora obejrzały Pokemony….niestety po włosku. Tak … telewizja w hotelu była. Generalnie wyszło im dużo drożej, bo chcąc ruszyć się z tego zadupczyna, musieli wykupić dodatkowe wycieczki, niestety płatne i to wcale nie mało. Boziu … skroili ich nawet za wycieczkę na Etnę… chyba jedyne miejsce w całych Włoszech, które było darmowe… ba… był tam nawet jedyny, jaki udało nam się znaleźć w całych Włoszech, darmowy parking. Następnego dnia, bladym świtem pożegnaliśmy się bez żalu i wyruszyliśmy do Pompei. To tak w bardzo dużym skrócie, dlaczego podróżuję bez biur podróży. Oczywiście rozumiem ludzi, którzy wolą leżeć na plaży i czytać książkę, każdy ma swoje upodobania i spędza czas jak lubi. Ja…zdecydowanie wybieram wolność, nie wszystko chcę zobaczyć i nie wszystko mnie interesuje. Zdecydowanie bardziej cenię podróże pod względem widokowym. Krajobrazy i architektura jakoś bardziej do mnie przemawiają niż muzea i sztuka…, ja wiem ,że powinnam się tym zachwycać, ale jestem w tym temacie totalnym laikiem i szczerze mówiąc niektóre obrazy na Starówce w Warszawie, dużo bardziej mi się podobają, niż np. Mona Lisa, że o  Pablo Picasso nie wspomnę. No tylko nie krzyczcie na mnie, pamiętajcie, że każdy jest odrębną jednostką ludzką, ja może jakąś bardziej tępawą po prostu.  Ale nie zdzierżę jeśli coś chcę zobaczyć, a jakiś przewodnik każe mi iść dalej i pędzi ludzi jak stado owiec.



To,że moje podróże są niskobudżetowe, to nie znaczy, że nie bywam tam gdzie chcę. Potrafię kupić mnóstwo rzeczy taniej, aby zobaczyć czy też pójść do najlepszej restauracji albo wejść do upragnionego miejsca, za które muszę słono zapłacić. Tak naprawdę największe oszczędności mam na biletach lotniczych i hotelach. To nie znaczy,że nocuję w jakiś podłych warunkach, brudzie i syfie…no co to, to nie. Mało tego, moje miejscówki są zawsze w rewelacyjnych punktach, tylko często nie są pięciogwiazdkowymi hotelami, a malutkimi pensjonatami, bądź też szumnie zwanymi apartamentami. Jeśli jadę samochodem w grę wchodzą tylko i wyłącznie namioty, które kocham i uwielbiam. Jeśli mam możliwość wyboru zamknięcia mnie w czterech ścianach, a bycia cały dzień na dworze, do tego bardzo często z cudownym widokiem na wyciągnięcie ręki, to nie zastanawiam się ani minuty, w domu to mogę posiedzieć u siebie i też ładnie mam, no przynajmniej mnie się podoba.

A więc jak tanio podróżować po świecie? To nie my wybieramy miejsce, a miejsce wybiera nas. Jeśli mamy rozległe plany, to i tak z dużym prawdopodobieństwem znajduje się na naszej liście, więc nie ma różnicy czy pojedziemy tam teraz czy może za rok lub dwa … przecież i tak chcemy je zobaczyć, więc nie musimy jechać w konkretnym terminie. To samo niestety, co już dla większości może być pewnym utrudnieniem, stanowi termin. Szukamy…znajdujemy…jedziemy.. i tutaj ludzie pracujący w korporacjach, gdzie urlopy są planowane z dużym wyprzedzeniem, często są przegrani na starcie. Zdarzało mi się kupić bilety parę miesięcy do przodu, ale bywało i tak ,że trafiło się coś za tydzień lub dwa tygodnie. I jeśli nie możemy w tym czasie wziąć paru dni wolnego, tracimy okazję. Pozostaje wierzyć, że tą stratę, wynagradzają nam zarobki, więc nie musimy przejmować się cenami biletów, choć ja z założenia nie znoszę przepłacać, w momencie kiedy mam świadomość, że mogę coś kupić dużo taniej.










































I właśnie tym sposobem do Budapesztu w dwie strony pojechaliśmy wygodnie Polskim Busem za całe 39 zł.,ale już za lemoniadę podawaną wedle dawnej receptury w New York Cafe, uznawanej za jedną z najpiękniejszych i najwytworniejszych kawiarni na świecie, zapłaciłam dużo więcej niż cena podróży w obie strony. Do Pragi koszt był jeszcze niższy, zaś do Gdańska lecieliśmy samolotem, co prawda na jeden dzień, ale za to za 9 zł od osoby… szczerze mówiąc wsiobus do Warszawy w tą i z powrotem kosztował mnie więcej, a mam jedynie 6 km. Za Jordanię zapłaciłam 316 zł od osoby … czyli po 158 zł w jedną stronę… -taksówka z lotniska w Modlinie do Warszawy kosztuje podobnie, a i tak wyszło drogo, bo w momencie kiedy wisieliśmy na telefonie ustalając czy damy radę urlop w tym czasie wspólnie wziąć, ceny biletów wzrastały z minuty na minutę. I tutaj mówię o wszystkich opłatach , a nie tylko o cenie biletu… a wiadomo… dochodzi bagaż, jakieś pierwszeństwo wejścia na pokład, wykup miejsc, opłaty lotniskowe itd. Izrael wyszedł jeszcze taniej. Nie chcę Was teraz zanudzać cenami, może napiszę o tym już przy konkretnym poście, ale to fakt niezaprzeczalny, że świat można zwiedzać za tzw. psie pieniądze. Nie biorę nigdy bagażu rejestrowanego, nawet na dwa tygodnie bagaż podręczny musi mi wystarczyć i nie mam naprawdę żadnego problemu, żeby spakować ubrania na każdy dzień i na różne okazje.Wiadomo, że nie pójdę w dżinsach do eleganckiej restauracji czy też muzeum, dlatego zawsze mam ze sobą oprócz ubrań sportowych, również szpilki i sukienki. Wszystko jest tak naprawdę kwestią dobrej organizacji i umiejętności pakowania, a w tym jestem po prostu, bez przechwalania się, miszczuniu! Po powrocie i tak zawsze się okazuje,że paru ubrań nawet na siebie nie włożyłam i że spokojnie mogłabym zabrać jeszcze mniej. Z takich bardzo ogólnych rzeczy, warto może jeszcze dodać,że tam gdzie jest naprawdę ciepło jeżdżę w listopadzie i w grudniu, czyli w tzw. niskich sezonach, co daje zdecydowaną przewagę cenową, ale niesie ze sobą również niewielkie ryzyko brzydkiej pogody, choć tak naprawdę wiele zależy od miejsca. Jak dla mnie zwiedzanie przy 20 / 25* jest optymalne, wyższe temperatury nie zachęcają jakoś specjalnie do  dłuższego chodzenia. Oprócz cen i zdecydowanie lepszych do funkcjonowania temperatur, zimowe miesiące mają zdecydowanie tą zaletę, że jest o wiele mniej ludzi. Nie ma tłumów, więc można faktycznie coś zobaczyć, a na szlakach chodzi się podziwiając widoki, a nie cudze tyłki, tak jak to ostatnio miałam okazję oglądać, przy wejściu w lipcu na Gubałówkę. Jeśli chodzi o jazdę autokarami, samochodami, samolotami, statkami czy czym tam jeszcze się podróżuje, to jak widzicie na zdjęciach, jestem mało wymagająca. Usypiam zawsze, wszędzie i w każdej pozycji, w związku z tym staramy się podróżować po nocach, tak aby nie tracić nic z kolejnego dnia. Często bezpośrednio po podróży jechałam z lotniska czy też z dworca prosto do pracy.




Szczerze mówiąc chciałam w jednym poście napisać dużo więcej, a przynajmniej taki był zamysł, żeby o Petrze tu jeszcze napisać i o tym dlaczego trzeba taszczyć to wszystko ze sobą, no ale wstęp…jakoś się wydłużył, więc chyba napiszę rozwinięcie innym razem. Jak część osób pewnie już wie, posiadam również profil na IG. Za każdym razem kiedy dodaję zdjęcie, bardzo blokuje mnie… opis, który powinnam dodać. Czytam te swoje żałosne wypociny i litość mnie normalnie ogarnia, bo ja nie umiem tam napisać nic … miłego dnia Kochani, dobranoc Kochani, pada deszcz lub nie pada…i chyba powinnam się do tego ograniczyć, bo nawet jak pada deszcz, to ja od razu mam tysiące przemyśleń i od razu chciałabym dodać mnóstwo rzeczy na temat tego deszczu, że powinien padać, bądź też nie, że ogród, że zwierzęta ,że susza i globalne ocieplenie, że rośliny mi usychają, a jak usychają no to mamy problem, bo podlewać nie mogę i że w taką suszę to nawet ja bym zaczęła podlewać, czego nigdy nie robiłam, no ale teraz to bym zrobiła, żeby nie uschło, a nie mogę bo woda ze studni mi ucieka i dla nas ledwo starcza, no a jak jej brakuje, to z kolei w domu jest też problem..i tu pewnie zaczęłabym opisać o ciężkim życiu bez wody …a tam nie ma miejsca! Masakra jakaś, czytam opisy ludzi pod innymi zdjęciami i zastanawiam się jak oni to wszystko potrafią sprytnie ująć w paru zdaniach i że sens to ma i logika jakaś w tym jest…i wiecie co…czuję się jak imbecyl. Bo ja muszę z siebie wypluć tysiące słów, często sama zapominając o tym co chciałam na początku powiedzieć, bo przecież wątki poboczne są tak ważne, że w rezultacie zapominam o meritum sprawy… I cóż mogę powiedzieć więcej, oprócz tego,że się nie zmienię, że dużo gadam o wszystkim i na każdy temat. No może jeszcze zdradzę wam w tajemnicy,że im jestem starsza, tym zdecydowanie mniej mówię, więc można by powiedzieć,że dzisiejszy wstęp do postu, jest zdecydowanie krótszy, niż byłby kiedyś. Progres Kochani, miejmy nadzieję,że za parę lat będzie jeszcze lepiej.

Poza tym w dalszym ciągu mam potworny problem z blogiem. Pomijając ilość spamu, znikają mi Wasze komentarze, czasami jest tak,że widzę na komórce, wchodzę i nie ma już nic... oczywiście oprócz spamu. Mało tego, opublikowałam pod poprzednim postem parę komentarzy i ...zniknęły...już ich nie ma. Nie mogę sobie poradzić z dodawaniem zdjęć, wychodzi fatalnie, nierówno,nie mogę zmienić miejsca rozmieszczenia, a całą resztę postów na blogu po prostu delikatnie mówiąc mi rozwaliło, tak że wygląda to masakrycznie. Dzisiaj cały boczny pasek przerzuciło mi na sam dół...chyba się zestarzałam, bo naprawdę brakuje mi już cierpliwości. Dzieją się tutaj tak dziwne rzeczy,że zastanawiam się czy przypadkiem znowu ktoś mi się nie włamuje. Jeśli ktoś miał podobnie i jakoś sobie z tym poradził, bardzo proszę o kontakt...dzisiaj ze złości o mało już nie skasowałam wszystkiego.
Miałam zamiar publikować posty w miarę regularnie, ale to co się dzieje, ilość czasu jaki poświęciłam, żeby umieścić zdjęcia ...to mnie przerasta.
Pomimo wszystko życzę Wam cudownego dnia.


Copyright © Utkane z marzeń , Blogger