Witam ponownie .
Okaże się,że jeszcze będę pisała więcej postów niż dotychczas, przez to czekanie na peronie:) No nie, żartuję, za jakiś miesiąc pociąg zamienię na autobus, a wtedy to już kicha, biorąc pod uwagę panujący tam ścisk i nasze polskie drogi, utrzymanie długopisu, będzie pewnie graniczyło z cudem:) Ale póki co..pociąg jechał wczoraj 40 minut dłużej niż powinien, do tego spóźnił się 20 minut, a i tak na peronie czekam godzinę, więc miałam czas.Zamiast tej godziny na stacji, chętnie bym gdzieś pochodziła, ale tam jest po prostu brzydko, więc siadam sobie z tyłu na trawce i piszę- przynajmniej nie mam poczucia zmarnowanego czasu, bo bezczynność, to dla mnie chyba najgorsza kara.
Piszecie, że nie widzicie mnie w tej pracy,ale to nie jest tak, że dopiero zaczęłam pracować w banku. W kredytach hipotecznych siedzę już od nastu lat, w bankach pracowałam bardzo długo i ogólnie choć faktycznie nie lubię tej pracy, to wszyscy Klienci myślą,że jest zupełnie inaczej. Jestem w tym dobra, a to chyba dlatego,że chociaż nie lubię pracy, to po prostu lubię ludzi :) Oczywiście,ze wolałabym robić coś innego, ale..moja sytuacja życiowa, od zawsze była bardzo skomplikowana utrzymanie domu, dzieci i tylu zwierząt kosztuje.. I dlatego nie zamykając firmy, dodatkowo podjęłam się pracy na etacie. A dlaczego hipoteki- ano dlatego,że tutaj w grę wchodzą większe pieniądze, a jak się jest w tym dobrym, to naprawdę można zarobić- oczywiście nie w banku, tylko prowadząc własną działalność.
Więc czemu etat? –bo to nie ja szukałam pracy w banku, to praca znalazła mnie,a poza tym w biurze byłam zawsze sama, a znalezienie dobrego, wykwalifikowanego pracownika, który spełniałby moje oczekiwania- graniczyło z cudem, który się nie zdarzył. Ponad to, w pewnym momencie, chcąc ratować to, czego i tak nie dało się uratować- przestałam po prostu jeździć do biura. Ech…wszystko to jest bardzo pogmatwane:) Może kiedyś napiszę jeszcze książkę, tak jak sugerujecie ( he, he..na peronie chyba ), ale na wydanie potrzebne są pieniądze, a i tak w naszym kraju nie da się żyć z pisania. Może jeszcze kiedyś,będę robiła to co lubię…ale na to trzeba czasu, a my przecież musimy jeść i to dużo :) Póki co, szara rzeczywistość puka do mych drzwi:D A poza tym , jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :) Nie jest źle, naprawdę, póki co, raczej wszystko mnie to bardziej śmieszy niż denerwuje, no i przecież nikt nie powiedział,że muszę tam być wiecznie. Zawsze jak będę miała dosyć, można powiedzieć żegnam, co tez już kiedyś zrobiłam i szukać pracy wzdłuż linii metra:) A podróże…uwielbiam obserwować ludzi i ich zachowania, w autobusach dzieje się tyle śmiesznych rzeczy! Dopiero teraz widzę ile straciłam,jeżdżąc samochodem..no mogłyby tylko przyjeżdżać punktualnie, tak żebym nie musiała czekać półtorej godziny, ale w sumie ten czas zawsze można wykorzystać na coś innego:))). To tyle w kwestii wyjaśnień :)
***
A wracając do rzeczywistości i mojego prywatnego świata…pytacie o staw..ojej, jakbym chciała powiedzieć,że jest dobrze,ale cholera nie jest. Nie ma jak wypompować wody, bo cały czas właściwie pada i poziom wód gruntowych utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Po większych opadach woda wypływa ze stawu i zalewa ogród, zatrzymując się jakieś pół metra od domu. Straciłam mnóstwo roślin, drzew, kwiatów..wszystkie warzywa zgniły, bo woda sięga mniej więcej w ogrodzie do kostek. Jeśli nie będzie słońca ze trzy tygodnie, to nie dam rady tego naprawić i na jesieni, będę chyba musiała zamówić parę wywrotek ziemi i zasypać wszystko, bo w przeciwnym razie na wiosnę woda wleje się do domu. O ogrodzie na razie pisać nie będę, bo nie chcę się dołować..wygląda strasznie..dynie zarosły trawnik, dzikie wino wejście do domu, a winogrona są już na czubku brzozy. SŁOŃCA CHCĘ! I czasu troszeczkę…a dzisiaj..znowu pada.
*** Już w domu:
Dwa dni były wolne, ale za to bardzo pracowite.Musiałam ugotować paszę rodzinie na pięć dni, więc znowu wszystkie fajerki były obstawione garami..wracam do starych zwyczajów:) Tak więc szef kuchni w tym tygodniu poleca : kapuśniaczek na golonce, “flaki “ z kurczaka i zupę warzywną, a na drugie danie do wyboru: bigos,klopsiki w sosie grzybowym i kotlety mielone. Jakoś chyba przeżyją. Na deser upiekłam pagaja drożdżowego ze śliwkami i pewnie na tydzień nie starczy , więc będę coś jeszcze musiała upiec. Na kolacyjki jest sałatka z wędzonym kurczakiem i ananasem, więc ogólnie ,rodzina mojego braku nie zauważy…no trzeba będzie tylko sobie samemu podgrzać:) Do tego zrobiłam po raz pierwszy dżem z borówek amerykańskich i jest przepyszny :) Zawsze mi było szkoda świeżych owoców, ale w tym roku w końcu je poświęciłam, i z kilograma wyszły mi 4 spore słoiczki. Do tego sąsiad uraczył mnie aronią, więc obecnie jestem w trakcie robienia soków. Chyba nie przepadam specjalnie za aronią, ale …może teraz mi będzie smakować? Jakieś przepis znalazłam i liście malin, wiśni i czarnej porzeczki dodałam…zobaczymy co z tego wyjdzie,wypije i tak, bo bardzo zdrowe to podobno, a poza tym “ lepiej zjeść i zwymiotować, niżby się dar Boży miał zmarnować :)”
Kończę, bo burza straszna szaleje i pioruny walą, a ja panikara jestem i burzy się boję okrutnie. Kiedyś jak walnął piorun , to wypaliło mi w komputerze dziurę na karcie graficznej, więc tym razem wolę nie ryzykować.
Buziaczki i do usłyszenia niebawem :)
Kochana ja to zaczęłam się martwić , że tak długo Ciebie nie ma, a to ufffff tylko komputer. Całe szczęście.
OdpowiedzUsuńNo moja droga to i Ty wróciłaś do szpilek :) haha Ja mam tylko ten plus że do pracy teraz idę tylko 3-5 min ;) więc pks-y w końcu po latach dojeżdzania omijam wielkim łukiem.
Hipoteki - masz rację są najlepsze. Bo jako normalny pracownik się nie dorobisz. Ja ostatnio dostałam propozycję bycia agentem - więc sama wiesz jak to działa Agent +większe zarobki. A udzielając takiego hipotecznego tez można niezła gażę zgranąć.
Trzymam kciuki "za książkę" - chętnie poczytam .
buziaki
Kochanie:)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że już Jesteś:)
Tęskniłam za Twymi fotami i postami...
Ja zawsze pięknie:)))
Całuję!!!
Podobno, aronia smakuje najlepiej po pierwszym przymrozku...a jeśli jest już bardzo dojrzała, a przymrozków na dworze ni hu hu- trzeba aronię po prostu zamrozić w zamrażalniku i z rozmrożonej robić nalewki, dżemiki etc:))
OdpowiedzUsuńNo i cóż...dużo siły w tych kolorach władzy Ci życzę i mrugam;)))mrugam, bo mogę!:))
Pozdrowienia.
W takim razie trzymam kciuki i chylę czoła - obiad na cały tydzień, desery, dżemy, soki?! Jesteś mistrzynią świata, przysięgam!
OdpowiedzUsuńFaktycznie dojazdy służą pisaniu :)
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię bezczynności :) Ze względu na kłopoty z chodzeniem zawsze jeżdżę samochodem, ale w razie oczekiwania na kogoś lub coś zawsze wożę ze sobą w torebce książkę lub jakąś małą robótkę :)
http://anek73.blox.pl
Aronia bleee... ale powidła z dodatkiem jabłek da się zjeść ;)))
OdpowiedzUsuńSytuacja ogrodowa ze stawem w roli głównej, nie wygląda ciekawie , ale miejmy nadzieje ,że wody gruntowe wróca tam gdzie ich miejsce. Szkoda byłoby sielskiego dworku ;)
Miłego tygodnia
Witaj Elizko-jak dobrze że jesteś.Dopiero dziś zobaczyłam że jesteś bo też byłam zapracowana w tym tygodniu-żniwa.Jestem żoną rolnika.Pisz kochana jak tylko czas i siły pozwolą.Tęskniłam straszliwie za Twoimi wpisami.Pozdrawiam gorąco.Ela.
OdpowiedzUsuńoj Elisse...cieszę sie ,że mimo wszelakich niedogodności kipisz energia--życzę całej fury słońca!!!
OdpowiedzUsuńFajnie że wreszcie jesteś. Smutno było bez Ciebie.
OdpowiedzUsuńgdybym była choć w części tak pracowita -mąż nosiłby mnie na rękach (od roboty do roboty)-dobrze,że nie czyta Twojego bloga, bo żyje w błogiej nieświadomości,że ma pracowitą żonę:)
OdpowiedzUsuńElisse, jak fajnie, ze znowu jestes. Bardzo mi brakowalo Twojego pisania i pieknych zdjec. Tak sie ciesze, ze jestes! Pozdrawiam Iwona z Bremen
OdpowiedzUsuńTak czytam... i czytam... i czytam... Taki prawdziwy, życiowy i bardzo mi bliski jest ten Twój post. Dużo w nim przemyśleń, osobistych wynurzeń, ale nie brakuje też uśmiechu i humoru!
OdpowiedzUsuńBardzo miło spędziłam z Tobą te kilkanaście minut ;)Pozdrawiam ciepło i powodzenia :)
O tej książce to pomyśl poważnie, bo fajnie się "Ciebie" czyta :) O podróżach PKP to można napisać niezły horror ;) Nabrałam ochoty na jagody. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńubawiłam się setnie tym zjedzeniem i wymiotami:)U nas też burza:)
OdpowiedzUsuńfajnie znów tu zaglądać i czytać :)) lubię bardzo
OdpowiedzUsuńa co do soku z aronii masz rację, moja św. pamięci Babcia też zawsze dodawała liście wiśni, do tego na kg aronii liczba listów była jakaś okreslona dokładnie
no to powodzenia na ten kolejny tydzień :))
bulinka
Bardzo się cieszę ,że wróciłaś. Lubię sobie u Ciebie przysiąść i popatrzeć , poczytać, pośmiać się...
OdpowiedzUsuńJa od września równiez na etat się wybieram także czytać chętnie bedę o Twoim gotowaniu paszy ;-)
Pozdrawiam i wielu hipotecznych klientów, zadowolonych i milusich....
A w kwestii niemrugania -to może okulary słoneczne .... w kolorze władzy ;-)
Jak widać- nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło;-) Dzięki tej pracy i PKP znowu Cię tutaj mamy;-) Fajnie. Już się cieszę na strajki kolejarzy i kierowców autobusów. Ale będzie postów:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lusi
P.S. I nie ma w tych słowach cienia złośliwości, no może troszkę egoizmu;-)
Jak mróweczka.
OdpowiedzUsuńJak ja lubię czytać Twoje posty, nareszcie wróciłaś:) Książkę chętnie kupię:) Wszystko wyglada smakowicie, nawet bardzo, a Twoje opowieści umilają oglądanie i podziwianie...
OdpowiedzUsuńsok z aroni jest super, ważne żeby dać duzo cukru i kwasek cytrynowy, a zimą jako dodatek do herbaty , albo zwyczajnie rozcienczony z wodą rewelacja, u mnie w domu schodzi w ilosciach atomowych! i jeszcze mam pelno chetnych na przygarnięcie butelki z sokiem :) pozdrawiam cieplo
OdpowiedzUsuńkochana, tak jak piszesz - z czegoś żyć trzeba :) a do biurka przykuci nie jesteśmy więc zawsze można podziękować :) ogrody to wszędzie chyba bidulki w wodzie po kostki stoją, ja w tym roku jeden raz - dosłownie - JEDEN robiłam grilla w ogrodzie - co za lato :( ściskam
OdpowiedzUsuńto ja polecam z aronii pyszna nalewkę, znak charakterystyczny dla przepisu to liście wiśni- wtedy aronia ma posmak wiśniowy, a nalewka jest pyszna :) i tak samo kiedyś robiłam sok z aronii, bo faktycznie sama aronia nie ma też dla nie rewelacyjnego smaku.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Danusia
Czyli jak zwykle Mama Mrówka ma pełne ręce roboty. Duuuużoo siły i moc energii życzę. Pozdrawiam - mysz
OdpowiedzUsuńO matko, tekst z darem Bozym mnie rozwalił:)))pozdrawiam...deszczowo niestety
OdpowiedzUsuńFajnie, że jesteś. Jakoś tak trochę pesymistycznie powiało, ale mam nadzieję, że to za sprawą przemęczenia i tej opłakanej pogody. Super, że w tym wszystkim masz czas na soki, dżemy- ja mam wrażenie, że na przemian tylko przewijam, karmię i usypiam moją Marcelinkę, do tego jeszcze nie chce ssać piersi, bo głupki daliśmy jej spróbować z butelki. Uff, nie jest łatwo być młodą-starą mamą.
OdpowiedzUsuńBuziaki! Iwona
Witam,
OdpowiedzUsuńmam w tym roku zarzęsieniu aronii, a pomysłów na jej wykorzystanie brak... No może poza ciastem, które w moim domu zniknie w każdej ilości, obojętnie jakie by nie było. Mogłabym prosić o przepis? :)
PKO BP jest twoim miejscem pracy jak mniemam:) Tylko oni mają takie wyczesane pomysły;) Pozdrawiam. M
OdpowiedzUsuńNiestety nie zawsze jest tak w życiu ,że możemy zarabiać tak jak my byśmy tego chcieli , ale dobrze że zasady które panują u ciebie w pracy bardziej cię śmieszą niż denerwują , ja podziwiam jaka jesteś niesamowicie pracowita , menu szefa kuchni wspaniałe , jak ja marzę żeby tylko czasami ktoś za mnie przygotował coś pysznego a ja bym mogła rozkoszować się smakiem :) u mnie tez już przetwory gotowe , dzemy truskawkowe wiśniowe i morelowe i jabłuszka do ciastek francuskich , na resztę przyjdzie czas , pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się że w końcu wróciłaś bo zaglądanie na Twojego bloga stało sie stałym elementem mojego życia. Pozdrawiam Alicja
OdpowiedzUsuńTeż mam panikę na punkcie burzy ze starych minionych czasów, kiedy to na czas burzy należało natychmiast odłączyć od prądu najcenniejsze urządzenia czyli telewizor;) Teraz telewizor lekceważę, niech go piorun strzeli, ale bez komputera nie ma życia;) Jak również haseł, kont, zdjęć, znajomych, no nic po prostu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i trzymam kciuki za staw i uratowanie ogrodu;)
A ja tylko tak... Cieszę się, ze jesteś:)))
OdpowiedzUsuńTyle czasu Elisko nie bywałam na blogach, nie pisałam na swoim jakby mnie wyautowało.... sama tego nie rozumiem, no trochę się działo ale jak tak sobie znowu po tylu miesiącach wdepnęłam na powrót w ten blogowy świat i zajrzałam do Ciebie a u Ciebie nadal i jak zwykle tak twórczo, mrówczo pracowicie i pozytywnie cokolwiek by się nie działo i o czymkolwiek byś nie pisała to aż poczułam, że przepływa przeze mnie nowa energia życiowa. Jesteś terapeutką wiesz i jesteś pasjonującym człowiekiem będę to powtarzać bez końca chyba. O czymkoliwiek nawet bzdurnym byś nie pisała... cudownie się to czyta i jakoś tak błogo się robi jak się to przetwarza tam w środku.
OdpowiedzUsuńElisska Ty nie namagnesowałaś swojego bloga czasem w jakiś sposób:)ściskam Cię mocno.
Moja, nasza dzielna Elisse. Musialas duzo wycierpiec, ale bedzie lepiej.
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze Jestes. Joanna
Witajcie :))
OdpowiedzUsuńDzięki za tyle ciepłych słów,. Jakoś to się naprawdę ułoży, w sumie kiedyś pracowałam jeszcze dłużej. Co do reklam..nie znoszę takich wyskakujących. Napisałam nawet kiedyś do jakiejś firmy, co to reklamy na blogach umieszcza na bocznym pasku, bo sporo dostaję maili od różnych instytucji, które by się chciały reklamować- ale niestety mi nie odpisali, a teraz nie mam czasu się tym zająć :(
Ale na wszystko przyjdzie czas :)Jeszcze nie jestem taka stara,żeby cosik w życiu zmienić- póki co obecny stan rzeczy jest mi nawet na rękę, a już na pewno nie robię z tego powodu żadnej tragedii. Najbardziej szkoda mi tylko,że nie mam jak robić zdjęć, bo jak wracam..już się ściemnia :( , a ja mam takie cudne kubeczki do pokazania :)i nowy kapelutek w groszki:) W czwartek wyjeżdżam na działkę, na grzyby...do pracy będę dojeżdżać stamtąd i chyba będzie nawet szybciej:), więc znowu zero internetu!
A tutaj link do stronki z przepisem na sok z aronii, tylko że ja zamiast kwasku dodałam sok z cytrytny. I ogólnie okazało się,że już lubię aronię :) , a wtedy chyba zrobiłam sok z bzu czarnego i mi nie smakował :)
http://www.fajneprzepisy.pl/go/012a42dffd3e2f1a96f99c4d7b883219
Sok jest naprawdę bardzo dobry, nic nie mroziłam, nie jest ani cierpki ani gorzki, a smakuje..chyba podobnie jak sok malinowy albo wiśniowy :) Cuda normalnie! Do tego, wyszło mi chyba 25 litrów, więc jakby troszkę dużo:)))Nic tam nie ma o pasteryzacji- troszkę się boję, ale w sumie ilość cukru jest tak duża,że chyba nic mu nie będzie.Właściwie to, to nie jest sok , a syrop.
A książkę napiszę..kiedyś..na pewno...mam mnóstwo pomysłów. He, he...mam nawet książkę..no dobra...nowelkę, ale pisałam ją jak miałam 15 lat, później jeszcze przed blogiem..też pisałam, chyba coś na kształt autobiografii, ale to do publikacji się nie nadaje, choć z mojego życia można by napisać nie jedną, ale opasłe tomiska :D
Pozdrawiam Was cieplutko, dziękuję za odwiedziny i pędzę gotować dalej soki, bo muszki owocówki już krążą-!
O, z aronii to ja też polecam dżemik z dodatkiem jabłek :) będę robić, jak tylko z urlopu wrócę, bo aronia już się pomału prosi o zrywanie ;) i nalewkę chętnie też bym zrobiła, tylko skąd ja wytrzasnę 400szt liści wiśni? (lub chociaż 200)... na prywatnym drzewku w tym roku prawie wcale liści nie ma :(
OdpowiedzUsuń