Ogród po zimowym śnie w końcu obudził się do życia, codziennie rozkwitają nowe kwiaty, brzozy puszczają już listki, a cały świat spowija zielona mgiełka. Staram się i ja wrócić do normalnego życia, choć nie jest to proste...cały czas jak schodzę na dół, wydaje mi się, że kątem oka widzę Sagę, pomimo innych zwierząt w domu jej nieobecność odczuwam bardzo mocno, była taka stateczna i majestatyczna, leżąc zawsze trzymała przed sobą skrzyżowane łapki:) Chłopaki
(Plaster i Pejk) robią teraz to co chcą i nie ma ich kto przywrócić do pionu, tak to zawsze w razie awantur w sam środek wkraczała Saga i uspokajała towarzystwo...
Wczoraj - 17 kwietnia, Plaster był na operacji. Ma już 5 lat i niestety nie był do tej pory wykastrowany, przez co zrobiła się cysta w gruczole krokowym, nawet byśmy o tym nie wiedzieli, ale przez przypadek zauważyłam, że siusia krwią...innych oznak nie było, a krwawienie dosyć szybko ustało.Od razu poszedł pod nóż i powiem Wam , że jak zostałam z nim, do momentu kiedy zaczęła działać narkoza, i jak później usypiał, to myślałam, że nie dam rady i że tego dłużej nie wytrzymam. Oczywiście wytrzymałam, poczekałam aż zasnął, ale ta narkoza, zaledwie trzy dni po śmierci Sagi znowu przywołała dramatyczne skojarzenia. Przy okazji, jak już jestem w temacie, znowu powiem o kastracji i sterylizacji, jakie to jest bardzo ważne i bynajmniej nie chodzi tu tylko o prokreację, ale o to żeby nasze zwierzęta mogły uniknąć wielu potwornych chorób ( rak jajnika, gruczołów mlekowych...no i prostata czego Plaster jest najlepszym przykładem)
Na szczęście już jest w domu i wszystko jest ok. Pojechaliśmy po niego z kocykiem, a on już się wyrywał i stał o własnych siłach...chodził jak pijany, a kołnierz bardzo, ale to bardzo mu się nie podoba.
(Plaster i Pejk) robią teraz to co chcą i nie ma ich kto przywrócić do pionu, tak to zawsze w razie awantur w sam środek wkraczała Saga i uspokajała towarzystwo...
Każdy na swój sposób odreagowuje ból i stratę, niektórzy nie jedzą, inni cały czas śpią albo też nic nie robią...ja wręcz przeciwnie, latam jak nakręcona i cały czas coś robię, głównie sprzątam, naprawiam, czyszczę..., przy okazji zalewając się łzami. Generalnie raczej twarda, a nawet bardzo twarda ze mnie sztuka, ale jeśli chodzi o rozstania, a w szczególności o utratę kogoś bliskiego, nie umiem sobie z tym zupełnie poradzić, a moja rozpacz graniczy nieomalże z histerią. Chciałabym bardzo wszystkim podziękować za wspaniałe maile, komentarze, za zrozumienie i wsparcie... każdy potrzebuje tego czasu na dojście ze sobą do ładu, ale dzięki Waszym miłym słowom było mi naprawdę łatwiej. To nie jest mój pierwszy pies z którym musiałam się rozstać - o poprzednikach kiedyś napiszę, zbierałam się już do tego parokrotnie, ale zawsze jest ciężko i nie po drodze... Na coś takiego nie można się uodpornić, za każdym razem boli równie mocno, bez względu na to które to już stworzenie przeszło za tęczowy most, a każde pożegnanie zostawia swój ślad i zabiera jakąś cząstkę mnie. Jednak jeśli kiedyś znowu przyjdzie taki moment, że w naszych drzwiach stanie bezpański pies, bez wahania go przygarnę, pomimo tego, iż wiem jak wielki ból będę odczuwać po jego śmierci, ale wiem również ile mogę mu podarować ciepła i miłości, i wiem, że u nas może przeżyć szczęśliwie swoje krótkie, psie życie. Kto z Was czytał wcześniejszą historię Sagi, wie jak wiele ta psina wycierpiała przez pierwsze dwa lata swojego życia, a jednak później była bardzo szczęśliwa, czuła się kochana i potrzebna...ileż to razy wylewałam krokodyle łzy w jej futro, zawsze patrzyła ze współczuciem i zrozumieniem...wiadomo - kobieta. Chłopaki zaraz mnie lizały, skakały i się cieszyły nie wiadomo z czego, a ONA wiedziała i rozumiała!
Jo- hanah z Wrzosowej Polany napisała mi przepiękną historię, jest to rozmowa Boga z psem, który martwił się tym, że będzie musiał opuścić ten świat przed człowiekiem. Chciałam Wam tylko zacytować kawałek
(...) Ale to Ty nauczysz go odchodzenia i przemijania,
Ty nauczysz go kochać i odchodząc zostawisz wielką miłość w jego sercu.
Jesteś aniołem, którego powołałem, aby niósł radość i nadzieję, ale
także uczył wiecznego prawa przemijania, aby ludzie wierzyli, że po ich
życiu, jest życie TUTAJ. Kiedy to zrozumieją, nie będą płakać, bo będą
wiedzieć, że spotkają Ciebie znów (...)
Dziękuję Joasiu, moja Saga jest na 100% PSIM ANIOŁEM !
Jo- hanah z Wrzosowej Polany napisała mi przepiękną historię, jest to rozmowa Boga z psem, który martwił się tym, że będzie musiał opuścić ten świat przed człowiekiem. Chciałam Wam tylko zacytować kawałek
(...) Ale to Ty nauczysz go odchodzenia i przemijania,
Ty nauczysz go kochać i odchodząc zostawisz wielką miłość w jego sercu.
Jesteś aniołem, którego powołałem, aby niósł radość i nadzieję, ale
także uczył wiecznego prawa przemijania, aby ludzie wierzyli, że po ich
życiu, jest życie TUTAJ. Kiedy to zrozumieją, nie będą płakać, bo będą
wiedzieć, że spotkają Ciebie znów (...)
Dziękuję Joasiu, moja Saga jest na 100% PSIM ANIOŁEM !
Wczoraj - 17 kwietnia, Plaster był na operacji. Ma już 5 lat i niestety nie był do tej pory wykastrowany, przez co zrobiła się cysta w gruczole krokowym, nawet byśmy o tym nie wiedzieli, ale przez przypadek zauważyłam, że siusia krwią...innych oznak nie było, a krwawienie dosyć szybko ustało.Od razu poszedł pod nóż i powiem Wam , że jak zostałam z nim, do momentu kiedy zaczęła działać narkoza, i jak później usypiał, to myślałam, że nie dam rady i że tego dłużej nie wytrzymam. Oczywiście wytrzymałam, poczekałam aż zasnął, ale ta narkoza, zaledwie trzy dni po śmierci Sagi znowu przywołała dramatyczne skojarzenia. Przy okazji, jak już jestem w temacie, znowu powiem o kastracji i sterylizacji, jakie to jest bardzo ważne i bynajmniej nie chodzi tu tylko o prokreację, ale o to żeby nasze zwierzęta mogły uniknąć wielu potwornych chorób ( rak jajnika, gruczołów mlekowych...no i prostata czego Plaster jest najlepszym przykładem)
Na szczęście już jest w domu i wszystko jest ok. Pojechaliśmy po niego z kocykiem, a on już się wyrywał i stał o własnych siłach...chodził jak pijany, a kołnierz bardzo, ale to bardzo mu się nie podoba.
Mam nadzieję,że zacznę teraz nadrabiać blogowe zaległości, bo już od dawna nie widziałam co się u Was dzieje:).
Jeszcze raz Wszystkim serdecznie dziękuję.
Plaster w dniu operacji. Miał leżeć cały dzień skołowany, a już po dwóch godzinach latał po domu cały happy:)
No i cóż mogę powiedzieć... to już miał być koniec moich smętnych wynurzeń na dzisiaj, a właściwie wczoraj, ale jednak nie dane mi było skończyć, gdyż znowu wydarzyło się coś niesamowitego! Wyżej pisałam o tym, że bez wahania przyjęłabym pod swój dach kolejnego, biednego, bezdomnego psa....Otóż nim skończyłam pisać, dostałam od Mamy rozpaczliwy telefon, żeby ratować....... ZAJĄCA, bo zaraz zdechnie...a Mama nie może nic zrobić bo siedzi w pracy i zając musiałby czekać do godz. 24, a do tego czasu na pewno już będzie musiał się pożegnać z tym padołem ziemskim! Złapali go na Woli, nieomalże w centrum Warszawy, jak latał po stacji benzynowej, pełnej samochodów....Cóż było robić...trzeba ratować zająca!!! Zaopatrzona w wielką skrzynkę wyłożoną kocykiem i "frecie" rękawice" na krokodyla"wsiadłam z córką w samochód i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości gnałam po zająca, wcześniej umawiając się z zaprzyjaźnionym weterynarzem.
Czekała na nas tycia kuleczka, tak malusieńka, że spokojnie mieściła się w jednej dłoni, maleńki, zestresowany zwierzaczek zginąłby w tej olbrzymiej skrzynce. Przełożyłyśmy maleństwo do kartonu i znowu jadąc z niedozwoloną prędkością, po parunastu minutach już byłyśmy u weterynarza. Znają nas tam, aż za dobrze, a przecież parę godzin temu odebrałam od nich Plastra) więc nie było problemu z przyjęciem po "godzinach urzędowania". Zajączek po wyjęciu z kartonu zaczął przeraźliwie krzyczeć, nie da się opisać słowami jaki donośny wrzask może się wydobywać z tak małego ciałka!Ponieważ wcześniej został przepędzony na stację przez faceta co kosił trawę, istniało poważne podejrzenie ,iż został uszkodzony kosiarką, na szczęście na podejrzeniach tylko się skończyło. Wygląda na zupełnie zdrowego, ale ma ok. 2 tygodni, więc sam jeszcze nie dałby rady przeżyć. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem zabierania zwierząt z ich naturalnego środowiska, ale w tym przypadku po prostu nie było innego wyjścia. No cóż, mogę powiedzieć, że jestem już specjalistką od jeży, ale o zającach, jak do tej pory miałam mgliste pojęcie. (Mój mąż śmieje się, że niedługo zaczną do nas walić drzwiami i oknami łosie i dziki:) Troszkę poczytałam w necie, sporo dowiedziałam się od weterynarza, znalazłam jedno nadleśnictwo, które zajmuje się zającami i z nimi chcę się skontaktować...zdecydowanie lepiej będzie mu na wolności, niż w domu...mam tylko spore obiekcje, czy będzie się w stanie przystosować?! Póki co siedzę nieprzytomna, bo w nocy miałam trzy karmienia, co naprawdę nie jest łatwą rzeczą! Trzeba zejść na dół, rozrobić świeże mleczko, ostudzić do odpowiedniej temperatury i karmić Bóg jeden raczy wiedzieć czym i jak długo!!!
Pipetki są tylko szklane , więc odpadają, a strzykawką zalewałam biedaka po same oczy! Dzisiaj mój mąż, zrobił mu super urządzenie, gdzie mleczko ma podawane kropelkami...po karmieniu waży jedynie 136 gram! Boję się, że zdechnie, bo podobno bardzo trudno jest utrzymać przy życiu takiego małego zajączka, ale teraz mam się czym zająć i nie mam czasu na myślenie, bo z braku snu snuję się po domu jak ćma gówienna , dzieci już dawno duże, więc nie pamiętam jak to było nie przesypiać nocy! Kończę, bo zbliża się pora kolejnego karmienia, później może się trochę zdrzemnę przed następnym ( karmienia co 3 godziny), a jutro może znajdę troszkę czasu, żeby zaspokoić swoją ciekawość i poczytać Wasze blogi:)
Trudno mi się o tym pisało i gdybym zaledwie dwa miesiące temu nie przedstawiła Wam Sagi, to pewnie nic bym nie napisała. Ale tak...czułam, że po prostu muszę to zrobić.
I może teraz się uda zakończyć ten przydługi post:)
Jeszcze raz pięknie Wam dziękuję za ciepłe słowa pocieszenia, a przede wszystkim zrozumienia.
Wiosna w moim ogrodzie
BIAŁYJeszcze raz Wszystkim serdecznie dziękuję.
Plaster w dniu operacji. Miał leżeć cały dzień skołowany, a już po dwóch godzinach latał po domu cały happy:)
No i cóż mogę powiedzieć... to już miał być koniec moich smętnych wynurzeń na dzisiaj, a właściwie wczoraj, ale jednak nie dane mi było skończyć, gdyż znowu wydarzyło się coś niesamowitego! Wyżej pisałam o tym, że bez wahania przyjęłabym pod swój dach kolejnego, biednego, bezdomnego psa....Otóż nim skończyłam pisać, dostałam od Mamy rozpaczliwy telefon, żeby ratować....... ZAJĄCA, bo zaraz zdechnie...a Mama nie może nic zrobić bo siedzi w pracy i zając musiałby czekać do godz. 24, a do tego czasu na pewno już będzie musiał się pożegnać z tym padołem ziemskim! Złapali go na Woli, nieomalże w centrum Warszawy, jak latał po stacji benzynowej, pełnej samochodów....Cóż było robić...trzeba ratować zająca!!! Zaopatrzona w wielką skrzynkę wyłożoną kocykiem i "frecie" rękawice" na krokodyla"wsiadłam z córką w samochód i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości gnałam po zająca, wcześniej umawiając się z zaprzyjaźnionym weterynarzem.
Czekała na nas tycia kuleczka, tak malusieńka, że spokojnie mieściła się w jednej dłoni, maleńki, zestresowany zwierzaczek zginąłby w tej olbrzymiej skrzynce. Przełożyłyśmy maleństwo do kartonu i znowu jadąc z niedozwoloną prędkością, po parunastu minutach już byłyśmy u weterynarza. Znają nas tam, aż za dobrze, a przecież parę godzin temu odebrałam od nich Plastra) więc nie było problemu z przyjęciem po "godzinach urzędowania". Zajączek po wyjęciu z kartonu zaczął przeraźliwie krzyczeć, nie da się opisać słowami jaki donośny wrzask może się wydobywać z tak małego ciałka!Ponieważ wcześniej został przepędzony na stację przez faceta co kosił trawę, istniało poważne podejrzenie ,iż został uszkodzony kosiarką, na szczęście na podejrzeniach tylko się skończyło. Wygląda na zupełnie zdrowego, ale ma ok. 2 tygodni, więc sam jeszcze nie dałby rady przeżyć. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem zabierania zwierząt z ich naturalnego środowiska, ale w tym przypadku po prostu nie było innego wyjścia. No cóż, mogę powiedzieć, że jestem już specjalistką od jeży, ale o zającach, jak do tej pory miałam mgliste pojęcie. (Mój mąż śmieje się, że niedługo zaczną do nas walić drzwiami i oknami łosie i dziki:) Troszkę poczytałam w necie, sporo dowiedziałam się od weterynarza, znalazłam jedno nadleśnictwo, które zajmuje się zającami i z nimi chcę się skontaktować...zdecydowanie lepiej będzie mu na wolności, niż w domu...mam tylko spore obiekcje, czy będzie się w stanie przystosować?! Póki co siedzę nieprzytomna, bo w nocy miałam trzy karmienia, co naprawdę nie jest łatwą rzeczą! Trzeba zejść na dół, rozrobić świeże mleczko, ostudzić do odpowiedniej temperatury i karmić Bóg jeden raczy wiedzieć czym i jak długo!!!
Pipetki są tylko szklane , więc odpadają, a strzykawką zalewałam biedaka po same oczy! Dzisiaj mój mąż, zrobił mu super urządzenie, gdzie mleczko ma podawane kropelkami...po karmieniu waży jedynie 136 gram! Boję się, że zdechnie, bo podobno bardzo trudno jest utrzymać przy życiu takiego małego zajączka, ale teraz mam się czym zająć i nie mam czasu na myślenie, bo z braku snu snuję się po domu jak ćma gówienna , dzieci już dawno duże, więc nie pamiętam jak to było nie przesypiać nocy! Kończę, bo zbliża się pora kolejnego karmienia, później może się trochę zdrzemnę przed następnym ( karmienia co 3 godziny), a jutro może znajdę troszkę czasu, żeby zaspokoić swoją ciekawość i poczytać Wasze blogi:)
Trudno mi się o tym pisało i gdybym zaledwie dwa miesiące temu nie przedstawiła Wam Sagi, to pewnie nic bym nie napisała. Ale tak...czułam, że po prostu muszę to zrobić.
I może teraz się uda zakończyć ten przydługi post:)
Jeszcze raz pięknie Wam dziękuję za ciepłe słowa pocieszenia, a przede wszystkim zrozumienia.
Wiosna w moim ogrodzie
ODCIENIE CZARNI - VINGA W KOCIMIĘTCE:)
biedna kocimiętka...ledwo odrobinę zacznie wychodzić z ziemi, a już jest maltretowana przez mojego kota, który tarza się w niej bez opamiętania, mruczy, przymyka oczka i przeciąga się!
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie Elisse :) Trzymaj się dzielnie!
OdpowiedzUsuńA króliczek jest słodki! :)
O matko jaki cudny zajączek!!!!! Jak byłam mała mój ojciec przywiózł mi takiego małego zajączka. Co gorsza nikt nie wiedział jak się nim opiekować, jak go karmić. Zajączek rano leżał martwy, boże jak straszne ryczałam tuląc to małe futerko. To było straszne. Do dziś się zastanawiam jak mój ojciec biolog, mógł coś tak głupiego zrobić.
OdpowiedzUsuńPochowałam zajączka w ogrodzie nawet zrobiłam mu taki mały grobek. Ale do dziś mam dreszcze jak pomyślę o bezmyślności dorosłych ludzi, wszak ojciec wyrwał go z jego środowiska, prawdopodobnie jego matka znalazlaby go po zapachu, a tak biedaczek taki maciupeńki dokończył żywota na kanapie w naszej kuchni:-(
Trzymam kciuki, żeby udało się malcowi pod tak czujnym okiem jak Twoje przeżyć.
Pozdrawiam serdecznie!!!!
Tak popatrzyłam raz jeszcze, ten mój był mniejszy :-(((
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i myślami jestem z Tobą
OdpowiedzUsuńKobieto, za swoje serce powinnaś dostać Order Uśmiechu, uwielbiam Cię!
OdpowiedzUsuńNo, jesteś wielka!!!
Masz wielkie serce!!!Twoje zwierzątka na pewno odwdzięczają się Tobie w podwójnie!!!
OdpowiedzUsuńZajączek przesłodki,teraz jesteś jego mamą :)
Pozdrawiam serdecznie.
Zajączek do zadań specjalnych , zesłany przez przeznaczenie aby zająć Was swoją osobą . Tak już jest , pomagając innym zapominamy o swoich troskach i smutkach . Życzę Ci wiele radości , a Wielkookiemu zajączkowi zdrowia i sił. Pozdrawiam Cię serdecznie -Yrsa
OdpowiedzUsuńOj to wyzwanie przed Tobą! Trzymam kciuki żeby się udało. Może taka butelka do karmienia kociąt byłaby przydatna? A jakim mlekiem go karmisz? Takim dla szczeniąt i kociąt?
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki i myślę o Tobie ciepło.
Nie wiem na ile Cię to pocieszy,ale moja kuzynka "odchowała" tak 4 małe króliczki,były jeszcze mniejsze niż ten twój.Nie pamiętam jak je karmiła,wiem,że łatwo ni było ale cierpliwość i wytrwałość się opłaciła.Czytając Twoje hisotrię i widząc jakie cudowne podejście masz do zwierzątek,wierze,że wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńA z tym wstawaniem,nie takie rzeczy pewnie juz przezylaś mając maluchy w domu,teraz to taka mała powtórka z rozrywki ;)
pozdrawiam cieplutko i trzymam kciuki za was :)
Elisse,dobra kobieto,niesamowita jesteś.
OdpowiedzUsuńZajączek trafił w dobre ręce ,więc na pewno szybciutko podrośnie.Pisz koniecznie na bieżąco jak sobie radzicie..Pozdrawiam serdecznie
Elize, Ty masz WIELKIE serce!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się Maleńka :))
Z Zajączkiem będzie dobrze:)
Piękną wiosnę masz u siebie :))
OdpowiedzUsuńSuper fotki!
Jesteś cudowną osobą. Ten zajączek to zrządzenie losu, ale słyszałam, że niestety nie lubią niewoli. I dlatego tak ciężko je wyhodować. W końcu to dzikie zwierzątko.
OdpowiedzUsuńNie zrozum mnie źle. Błagam!!
Trafił do Ciebie w odpowiednim czasie, gdybyś go nie uratowała to na pewno by zginął. Zajączek jest przecudny :D
Pozdrawiam serdecznie.
Tak wielkością swojego serca możesz spokojnie kilkoro ludzi
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie
Cieszę się że wróciłaś na bloga. Zajączek, jeśli ma być przez kogoś uratowany, to myślę, że tylko przez ciebie. Kobieto, gdyby na świecie było więcej takich ludzi jak ty, byłoby po prostu pięknie! A, jeśli pozwolisz na trochę spoufałości, to pogratuluję ci też męża :) Jak dobrze, że masz obok siebie kogoś takiego, komu chce sie majsterkować by wynaleźć odpowiednią buteleczkę do karmienia! :) Pozdrawiam was gorąco.
OdpowiedzUsuńzadziwiasz jak zwykle,ale widzę że wielkie serce jest u Was rodzinne...powodzenia...
OdpowiedzUsuńElisse; napiszę tylko - JESTEŚ WSPANIAŁA!!!!!! Poraz kolejny wzruszył mnie Twój post...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Kasia\ A zajączek wyjzie z tego, napewno!
Jak to dobrze, że są wśród nas ludzie tacy jak Ty, którzy nie przejdą obojętnie obok zwierząt w potrzebie. Ja przeżyłam podobną historię, tyle że mnie brat obdarował króliczkiem, bo kolega chciał się go pozbyć. W ten sposób już 6 lat mieszka u mnie Mania, która wyrosła na porządnego królika hodowlanego, a nie miniaturkę jak ze sklepu zoologicznego :)Także ja i mój królik trzymamy kciuku za zajączka!
OdpowiedzUsuńLedwie zdążyłam odpłakać smierć suczki, a Ty wyskakujesz z zajączkiem. Będę się teraz martwić razem z Tobą o maleństwo. Bardzo trudno jest odchować dzikie zwierzątko, ale przy tak troskliwej opiece chyba nawet cud się należy!!! Gorące uściski
OdpowiedzUsuńUwielbiam CIĘ za Twój stosunek do zwierzaków, Pozdrawiam Ciebie i całą menażerię!
OdpowiedzUsuńJesteś WIELKA!!! POdziwiam Cię za to co robisz, ile serca dajesz zwierzętom, gdyby więcej osób było na świecie takich jak Ty - i ludziom i zwierzętom żyłoby się znacznie lepiej !!!
OdpowiedzUsuńI powodzenia w karmieniu małego :-)
Parę dni minęło. Jestem ciekawa jak tam zajączek się czuje i jak ty sobie dajesz radę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło.
Ściskam Elizo wszystkie Twoje sierściuchy! Dla Ciebie specjalne pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńWitajcie dziewczyny:)Przyznam uczciwie,że mnie zawstydzacie! Wcale nie jestem taka znowu wspaniała, żebyście słyszały ile razy odgrażałam się,że to już mój ostatni żyjący stwór...że ratlerki sobie kupię, bo taki nie da nawet rady dołu wykopać!Kocham zwierzęta, ale czasami ta miłość jest trudna i bardzo męcząca, ogród z tyłu wygląda jak klepisko, mimo moich starań, wszystkie rosliny żółkną, Osiołek uwielbia kupę robić na roślinki, tak żeby chyba bliżej miała do ziemi, poza tym lata za grudką ziemi i wykopuje ją w coraz to nowym miejscu!!!takie dziwne hobby chłopak ma! w zimę świniaki stają na winklu i sikają na róg domu, bo po co łapy mrozić na śniegu...w domu pełno kudłów i muszę zamiatać 3 razy dziennie, bo inaczej wygląda jak w chlewie, a okno w salonie myję codziennie, bo jest całe umorusane od nosów i śliny, wieczory na kanapie też różnie wyglądają...czasami jest tak,że siedzimy wszyscy z nosami w poduszkach, bo z trzech dużych pup wydobywają się takie bąki,że nie idzie wytrzymać:)Pół biedy jak przychodzą znajomi, ale jak jest ktos obcy, to człowiek wstydzi się tak jakby co najmniej sam się zkadził!brrrr!!!O ilościach zjedzonych i rozszarpanych mebli nie wspomnę i o wakacjach na które nie możemy jeździć, bo chyba bym musiała przyczepę za sobą ciągnąć! No i takie to życie z taką ilością zwierząt pod jednym dachem! Tak więc czasami mówię,że mam ich dość i żeby żyły jak najdłużej, ale później to już nic nie wezmę! Oczywiście biorę,jak spojrzę w te smutne oczęta:( Ale jest bardzo dużo dobrych ludzi, którym nawet nie dorównuję do pięt, ludzi którzy całkowicie poświęcili się zwierzętom...ja aż tak bym jednak nie potrafiła. Dziękuję Wam za przemiłe słowa, ale niekiedy to naprawdę bluzgam pod ich adresem jak szewc:)No żeby już tak uczciwie było,to musiałam się przyznać, bo na takie achy i ochy to chyba nie zasługuję, choć nie powiem... miło jest czytać:)Jeszcze raz bardzo dziękuję!:)
OdpowiedzUsuńA w sparawie zajączka...nie mam jak dostać się do komputera, bo mam formatowany dysk, więc nie mogę nic bliżej napisać, ale jak tylko naprawi mąż komputer , od razu wrzucę jego fotki!
Jest ok:) Je co trzy godziny i przybywa na wadze, dzisiaj po karmieniu ważył już 160gram !!! Mamusię:)znaczy się mnie ukochał nad życie, uczymy się teraz skakać i jeść gałązki i koniczynę. Jest problem, będziemy go musieli niestety zatrzymać, ale o tym napiszę jak tylko będę miała komputer. Dzięki Wam wszystkim serdecznie za miłe słowa, część zaległości blogowych już nadrobiłam i mam nadzieję,że lada dzień uda mi się przeczytać całą resztę.
Przesyłam moc buziaków i uścisków, bo nie mam pojęcia ile to formatowanie dysku trwa:(
Śliczny szaraczek ,trzymaj się ;)
OdpowiedzUsuń