niedziela, marca 11, 2012

O dziwnych rzeczach, tajemniczych krokach, wspaniałym sąsiedzie i o tym jak kapitalizm muszę budować.

O dziwnych rzeczach, tajemniczych krokach, wspaniałym sąsiedzie i o tym jak kapitalizm muszę budować.

niedziela, marca 11, 2012

O dziwnych rzeczach, tajemniczych krokach, wspaniałym sąsiedzie i o tym jak kapitalizm muszę budować.

Kochani, choćbym nie wiem jak się starała , nie mogę częściej pisać, a dlaczego, to już tłumaczyłam, więc nie będę się powtarzać, bo efekt jest taki ,że każdy post zaczynam od kajania się :)W każdym razie, jak tylko znajduję wolną chwilkę staram się coś skrobnąć. Wolna chwilka jest tylko wtedy, gdy na horyzoncie brak dzieci własnych lub tych przysposobionych- co zdarza się niezmiernie rzadko, fretka była na spacerku, królik wycałowany i wyskakany, w domu względny porządek, obiad ugotowany, ciasta upieczone,a ja nie lecę na żadne spotkanie. Tak więc chwilek jest mało, stąd i moja nieobecność tutaj coraz to dłuższa. Nie robię nic, znaczy robię dużo, ale he,he, nie twórczo, nie mam Wam nawet czego pokazywać, ani czym się chwalić, więc po co miałabym zawracać Wam głowę ?:(. Dzisiaj raniutko zaświeciło słoneczko, tak więc mam nadzieję,że w końcu nastąpi moje przebudzenie i zacznę robić małe co nieco, tym bardziej,że Antosia czekać raczej nie będzie, aż babcia weźmie się do roboty. A oprócz paru ubranek, nie ma dosłownie nic! Brak sił, chęci, energii..no sama nie wiem, ale ta moja Tosia biedna będzie, jeśli nie wezmę się w garść. Poranek zaczęłam więc od malowania łóżeczka i niedługo chwalić się będę. Życie mija nie wiem kiedy, dopiero co Madzia powiedziała,że jest w ciąży, a już za niecałe pięć miesięcy pojawi się nowy członek naszej rodziny! Powoli zaczyna nas ogarniać przerażenie, przy czym przerażona jestem chyba najbardziej ja, bo oni zdaje się działają w myśl zasady, Bóg dał- Bóg wychowa. Tak więc teraz solennie obiecałam sobie,że jednak wtrącić się muszę i pomóc w przygotowaniach, bo pokój nad garażem, jak był niezrobiony- tak jest dalej. W sumie to się nawet nie dziwię, że ich to przerosło, bo przerasta nawet mnie i nie wiem od czego zacząć. Ściany nieotynkowane, podłóg brak, ocieplenie z dachu pościągane,sufitu też niet…a do tego podłogę trzeba mocno podnieść ponad poziom stropu, a pomysł choć jest, to jakiś trudny w realizacji…no to oni jak młodsi, mają chyba jeszcze mniejsze pojęcie jak się do tego zabrać. Zawołałabym jakiegoś “umyślnego”, co by wykombinował jak to zrobić, ale na “umyślnego” kasy brak, więc muszę sama zacząć kombinować.I powtarzam z dnia na dzień,że pomyślę o tym jutro, a jutro,że dnia następnego…i tak w kółko, aż dobrnęłam do półmetka. No więc teraz czas zmobilizować siły.

P8210103-1

A co u mnie, poza brakiem czasu, pieniędzy i chęci?:) Ano dzieci by mi się ostatnio pozabijały, znaczy się ta starsza ubiła by tą młodszą .Po moim powrocie do domu, Magda cała w pąsach zaczęła opowieść…“Mamuś…siedzę sobie na dole w salonie i czekam , aż Nurka ze szkoły wróci, żeby obiad jej dać,aż tu nagle , na piętrze coś rąbnęło na ziemię i się wystraszyłam.Ale słyszę,że za chwilę, po schodach schodzi “Panu Kotu” ( Pana Kota łatwo jest poznać po chodzie, bo zawsze uderza pazurkami o podłogę, stąd też nawet czasami mówimy do niego, zamiast Panu Kotu- Kotek na szpileczkach ), no więc sprawa się jakby wyjaśniła, bo jak nic, to on musiał coś zrzucić ( nie wspomnę o tym,że wypadało by może pójść i zobaczyć co zrzucił, a później to podnieść ).Kontynuując :…Wszystko się wyjaśniło, ale nie na długo…minęła chwila i słyszę na górze wyraźne kroki ..( kiedyś Wam może opowiem, jak w naszym domu działy się różne dziwne rzeczy, które to normalnie miejsca mieć nie powinny- tak więc przerażenie Madzi było zupełnie zrozumiałe i na miejscu ).W momencie kiedy niezidentyfikowana istota ludzka (?) przemieściła się na schody i zaczęła po nich schodzić na dół, Magda chwyciła patelnię w dłoń i ukryła się za winklem z bronią gotową do użycia ( czytaj: patelnią podniesioną do góry.). Kroki się zbliżały, Magdzie serce waliło jak młotem…w końcu nastąpiło to co nieuniknione…istota dotarła na sam dół, Madzia zaś z dzikim błyskiem w oku, usiłowała ją sieknąć patelnią, by życie, cnotę lub mienie ratować. Jak pewnie łatwo się domyślić, istotą ową była Nurka w pidżamie, która to ze zdziwieniem i stoickim spokojem, o godzinie 15.30, obwieściła”…ojej….chyba zaspałam….” No i widzisz mamuś, widzisz…przecież tu na zawał można zejść, człowiek myśli, że to dziecko w szkole jest, a ona co…imbecyl jeden,Tośka przez nią znerwicowana będzie ! Później nastąpiła seria inwektyw,których to, przytaczać już nie będę.

P8210102-1P8210101-1

Kolejną dziwna rzecz przytrafiła się mnie..No dziwne, to może było jedynie to,że klucz od bramy zniknął na jeden dzień,bo cała reszta nie była już dziwna, tylko zwariowana. Otóż w pewien mglisty poranek , wyszłam do pracy i choć zwykle wychodzę przed czasem, to tego właśnie dnia, bardzo źle się rano czułam, więc postanowiłam wyjść na styk. Patrzę…brama zamknięta, a Madzia wyszła parę minut temu..szlag mnie mało nie trafił, bo nikt u nas bramy nie lubi otwierać, ale cóż było robić. Poszłam po klucz, patrzę, a jego nie ma…myślę…no niemożliwe, musi być…zerkam drugi raz…dalej nie ma! A zawsze tam leży i zawsze odkładam go w to samo miejsce na półeczkę. Mówię sobie, tylko spokojnie, nie szalej…jest przecież tu na pewno- no ale nie było, cholera…nigdzie nie było. Z pewnością znacie to uczucie, kiedy się bardzo spieszycie, kiedy czegoś szukacie, kiedy wszystko zaczyna lecieć z rąk..wywaliłam wszystko z torebki..nie ma , poleciałam z powrotem do domu…przetrząsnęłam szufladę, później kieszenie w płaszczach,wybebeszyłam kolejne torebki, które nosiłam w zeszłym tygodniu…z powrotem do samochodu…spokojnie, musi być, zdążysz…czas leci, klucza nie ma ! W międzyczasie dzwonię do Magdy…chyba tylko po to,żeby powiedzieć co o tym myślę i sobie ulżyć, bo przecież ona już dawno w Warszawie, dziecko mówi “…mamuś…no ale to przecież jednak nie moja wina, że klucz zgubiłaś….”- no logicznie rzecz biorąc pewnie nie jej, ale po cholerę bramę zamykała po sobie!? Porządnicka jedna się raptem znalazła! Biegnę do garażu, biorę młotek, nawalam w kłódkę…ale solidna, z wielkim bolcem, przez głowę przelatują myśli..może piła do metalu?…za nim przetnę, będzie za późno, więc może by jednak staranować bramę samochodem?!!! Boże, ale Grabąszcz, będzie się nadawał pewnie na złom, no ale jak mnie z roboty wywalą, to i tak nic mi po samochodzie, więc może jednak?! Ale szkoda…cholera! Dzwonię do koleżanki, która to z innej strony Warszawy jedzie, żeby bank ze mną otworzyć…mówię “Izka przyjedź,help” a ona mi na to ,że w korku stoi..o mamuniu…mam pustkę w głowie- ona też, a bank ktoś przeca musi rano otworzyć!. Szkoda czasu, trudno, biegnę na piechotę, trzy przesiadki, a do otwarcia tylko 30 minut! Nie dam rady, ale może jakieś okazje się trafią i ktoś mnie podrzuci, no nie ma co czekać, klucz się nie znajdzie! Zrzucam szpilki, wkładam kozaki na płaskim obcasie, kiecka do góry…skaczę przez ogrodzenie, złapały mnie jakieś cholerne róże i porwały całe rajstopy- po cholerę normalny człowiek sadzi przy furtce pnące róże ?! Błąd- droga ewakuacji zdecydowanie utrudniona! Wyplątuję się z dzikich “plączy”, nogi podrapane, rajstopy w strzępach, z kolana spływa malutka stróżka krwi…trudno…biegnę,może ktoś się zatrzyma , bo pomyśli ,że mnie zgwałcili ! -przed oczami staje mi kolejna szansa. Sąsiedzi młodzi - już dawno w robocie…biegnę ulicą, do przystanku jakieś 5 minut świńskim truchtem….aż tu nagle, patrzę , a u sąsiada , co to szczęście ma i emerytem już jest, stoi samochód. EUREKA !!! Naciskam dzwonek, nieważne co ludzie pomyślą, raz, drugi, trzeci, piąty…z domu wyskakuje Pan Stasio w piżamie - wrzeszczę :… Panie Stasiu- pomocy !!!!!…trzeba mnie do Warszawy zawieźć, bo mnie z roboty wyrzucą !!!! Błagam!!!! Pan Stasio, niewiele się namyślając, kapotę tylko zarzucił i do samochodu wsiadł. Jedziemy…powoli dochodzę do siebie, emocje puszczają, ale nie na długo. Pan Stasio przejęty nową rolą, pędzi jak “Szalony Kefir”, w zakręt wchodzimy na dwóch kołach! A samochodzik malutki…wywrotny. Uda się ?- nie uda?, dojadę? – nie dojadę?. Rozważania przerywa mi dzwonek telefonu…” niech Cię wyrzuci na stacji Orlenu, ja już pędzę z drugiej strony “. Wychwalam Pana Stasia pod niebiosa, dziękuję pięknie, wypadam z samochodu i pędzę biegiem na stację. Rajstopy w strzępach przykrywam torebką , trzymając ją, na wysokości kolan i drepczę małymi kroczkami, jak Mama Muminka. Zdesperowana dopadam do samochodu koleżanki. Iza się śmieje, bo z tyłu rajstopy nie wyglądały wcale lepiej, niż z przodu - dzięki Bogu,że ja o tym nie wiedziałam, bo chyba bym się ze wstydu spaliła idąc przez przystanek pełen ludzi! W pracy jesteśmy za dwie dziewiąta! Jeszcze raz się udało:) Po powrocie do domu, na spokojnie przetrząsnęłam z dziewczynami wszystko- łącznie z Grabąszczem, gdzie klucz powinien leżeć. No nie ma…kusy nakrył ogonem. Rano wzięłam klucze od Magdy i jadę do pracy,wszystko o czasie, wszystko zgodnie z planem. Wchodzę delikatnie w zakręt, skręcam lekko kierownicę, oczom moim ukazuje się na krótką chwilkę półeczka i ….wpadam w oszołomienie. Zdębiałam, zgłupiałam doszczętnie, dziób rozdziawiłam mało inteligentnie, zjechałam na pobocze, siedzę , patrzę i nie mogę dojść do siebie! Leży…sam, jeden jedyny, nie sposób go nie zauważyć, idiota by zobaczył, ślepy nawet by go dostrzegł, a już na pewno wymacał, bo on tam sam jeden, żadnych innych sprzętów, żadnych przykrywających go karteczek…nie mam pojęcia jakim cudem się tam znalazł, podejrzewałabym dzieci cwane, że podrzuciły, gdyby nie to,że nie miały dostępu do kluczyków od jeździdełka. Rękę sobie dam uciąć, no co tam rękę..nawet dwie, ba…wszystkie członki dam sobie oberżnąć, uparcie twierdząc,że jego tam nie było! Macałam , szukałam w tym miejscu tysiąc razy, sprawdzałam pod siedzeniami, wyciągałam nawet wycieraczki spod nóg i NIC. Był tam zawsze, ale nie tego sądnego dnia!

PC070108-1 PC070111-1

A teraz kochani żegnam się z Wami, mam nadzieję, że nie na długo…jak zacznę coś działać i będę mieć co pokazywać, to na pewno się pochwalę. Wiosna idzie, a u mnie zupełnie nic się nie dzieje…aż wstyd, bo zdjęcia muszę zarzucać przeterminowane :) A wieczorem postaram się na chwilkę, zajrzeć na pocztę i odpowiedzieć choć na parę maili, choć ciężko będzie , bo :

- muszę pomalować jeszcze łóżeczko,

-ugotować paszę na nadchodzące dni,

-pojechać do koleżanki,

-i do jeszcze jednej

a później na basen z dziewczynami,

a wieczorkiem jest filmik, który zaczęłam oglądać .

Ale się postaram.

A póki co, buziaki ogromne posyłam w wirtualną przestrzeń.

Copyright © Utkane z marzeń , Blogger