poniedziałek, stycznia 31, 2011
Szaro, buro i kosmato
Nie wiem jak u Was, ale u mnie przez calutką zimę słońce wyjrzało chyba ze dwa lub trzy razy i to dosłownie na pół godzinki . Od miesięcy oglądam szare, pochmurne niebo i …cierpię męki okrutne. Chyba w przyszłym roku wymodzę sobie taką lampę jak noszą na Alasce, żeby nie popaść w depresję :) Dzisiaj poczułam się perfidnie zdradzona i oszukana…, czekałam na poniedziałek, bo…zapowiadali, że słońce ma wychylać się zza chmur…nic się nie wychyliło…nawet na sekundkę , co uznałam za osobisty afront. Od wczoraj układałam plany, na nadchodzący piękny, słoneczny dzień! I co ???? Dalej szaro i buro. Plan jednak wcieliłam w życie, bo obiecałam kotom wspólne zabawy na śniegu, więc pełna poświęcenia, pomimo braku słońca, wzięłam szydełko, włóczki i zaczęłam dziergać w ogrodzie pled. Pled hmmm…pastelowy gdyby ktoś przypadkiem się nie domyślił patrząc na zdjęcia..pled do kompletu…do pastelowych poduszek. Dziecko me do stolicy jeździ codziennie, więc bez większego problemu włóczki owe, nabyć po drodze może. Wypisałyśmy kolory, dziecko uczynne, powiedziało ,że oczywiście nie ma problemu i że wełenki mi dostarczy ..wełenki dostarczyła i tu…. o zgrozo!!! Przekonałam się ,że jako matka dałam plamę! Nie nauczyłam dziecka za młodu rozróżniać kolorów! Moje dziecko przez tyle lat żyło w totalnej nieświadomości i niewiedzy! Ale skoro ja źle wyedukowałam dziecko własne, to przedszkole powinno chyba uzupełnić luki w postrzeganiu otaczającego świata! Zawsze wydawało mi się,że to z mężczyznami nie dyskutuje się o kolorach, bo pomarańcz to jest owoc, a nie kolor …okazuje się,że z dzieckiem własnym o kolorach też nie podyskutuję…Z niecierpliwością czekałam na powrót Madzi z pracy,żeby w końcu włóczki upragnione zobaczyć.. zobaczyłam i jak stałam tak usiadłam.
Madzia widząc moją przerażoną minę, spytała :
- Coś nie tak, mamuś ?
- Czy ty dziecko posiadałaś ze sobą poduszkę, którą na wzór dałam?
- No tak, razem z panią ze sklepu dobierałyśmy kolory.
- Wiesz córciu, jakby to ,że pani jest daltonistką , średnio mnie interesuje, bardziej martwię się o Ciebie!.Czy tak twoim zdaniem wygląda jasny, brudny błękit? Czy to do diabła są pastele ??????!!!!!!
Madzia zdziwiona odparła – Noooo…..a co? Nie???
Niestety , ja już tak mam ,że jak coś sobie postanowię, to muszę mieć to już, zaraz, natychmiast! Nie byłabym w stanie czekać przez sobotę, niedzielę i połowę poniedziałku, na wymianę kolorów…trudno…będzie pled pastelowy inaczej, a później najwyżej poszukam do niego odpowiedniego materiału i uszyję poduszki:)
Tak więc zgrzytając zębami z powodu braku słońca, pasteli widzianych inaczej, oszukania mnie przez media, prasę i pogodę, usiadłam na ławeczce i dziergałam dalej. I doszłam do wniosku, że leniwa baba jestem, bo gdybym pojechała sama, to pled byłby pastelowy i taki jaki sobie wymyśliłam, a gdybym policzyła oczka…to nie miałby dwóch metrów szerokości! Zawsze powtarzałam,że ja potrafię! Ze uczę sie na błędach i nigdy nie popełniam ich dwa razy!…Widocznie wybiórczo i nie na wszystkich…Już wydziergałam samplery a’la plakaty…bo kratek nie chciało się liczyć, uszyłam za duże narzuty i zrobiłam za szerokie obrusy i wszystko u mnie jest zawsze wielkie, na dużą skalę i trzeba na to długo czekać…ba ,żeby czekać, wszystko trzeba dłuuuugo robić…i po co mi taki wielki pled? Koty szalały, a ja dziergałam dalej…dzięki chociaż za tą odrobinę bieli, bo inaczej faktycznie można by sfiksować!
Zmarznięte koty poszły spać..a że ja też zmarzłam, więc uruchomiłam piekarnik i upiekłam bułeczki z makiem…z ogromnej ilości mąki…dla siebie i dla sąsiadki..Jak dobrze jest mieć sąsiada, wszyscy wiedzą..i ja też takich mam ..sąsiadów , którzy działają, jak koło ratunkowe..obojętnie od pory, zawsze gotowi do pomocy! Ponieważ sąsiadka jest tak samo zakręcona jak ja, o ile nawet nie bardziej, więc nie dziwią ją moje telefony o 24, bo kanwy zabrakło, a ja muszę zacząć haftować…rozumie to doskonale- też tak ma i wtedy pomagam ja:) Kiedyś w środku nocy, dwie ubrane w piżamki zjawy, z latarkami w zębach, opatulając w białe prześcieradła olbrzymie krzaczory kłujących berberysów, twardo kopałyśmy dołki , latałyśmy z konewkami, co chwila jęcząc okrutnie, bo jak każdy wie, berberysy kolce mają paskudne, a te były ogromne, dorodne..sąsiadka przywiozła je z odkrytymi korzeniami, rano wyjeżdżała, więc by nie przeżyły…pozostała więc nam noc na sadzenie :) I tak, to jest u nas często, raz potrzebuje ona, raz ja..Ostatnio mój wspaniały mikser, firmy “krzak”po tylu latach ciężkiej pracy, dokonał żywota. Zawsze tak jest,że wszystko się psuje w najmniej odpowiednim momencie..popsuło się oczywiście, jak ciasto piekłam , a zaraz goście mieli przybyć…telefon do sąsiadki i mikser już był..był..hmmm…przeszło miesiąc, w końcu kupiłam nowy. Mikser oddałam wraz z odsetkami w postaci koszyczka ze ślimaczkami z nadzieniem makowym:)
Pozdrawiam Wszystkich cieplutko.