Mam nadzieję, że Was nie zanudzę tymi ogrodowymi historiami, ale jakoś nic mi się nie chce robić ,a że spać nie mogłam, więc oglądałam sobie zdjęcia z ogrodu i tak się jakoś rozmarzyłam i zatęskniłam za wiosną,że siedziałam i oglądałam, oglądałam…a jak oglądałam , to zaczęło mi się przypominać i tym oto sposobem powstał kolejny post z cyklu:)
O tym,że ogrodnikiem jestem niedoskonałym chyba już wspominałam…kocham roślinki, kocham przebywać w ogrodzie, mogę nawet wykonywać z pewną dozą przyjemności prace murarskie, mogę kopać doły i sadzić rośliny…ale pielić nie mogę!. Nie lubię syzyfowej pracy. Ja wyrywam- zielsko za chwilę rośnie:( Paranoja jakaś..coś musiałam wykombinować,żeby ogród był ładny, z mnóstwem kwiatów, a nie tylko z iglakami…no i żeby pielenia nie wymagał.Cuda robiłam, nawet folię rozkładałam, wycinając w niej maleńkie dziurki na roślinki…na nic…zielsko rosło ! I któregoś dnia zauważyłam,że jak roślinki są blisko siebie i bardzo gęsto posadzone, bo się akurat przypadkiem rozrosły - czyli zupełnie nieksiążkowo, to wtedy chwasty szans nie mają ! Zaczęło się więc wielkie dosadzanie i przesadzanie:) Gęsto jest i zupełnie nie przejmuję się tym,że niezapominajki przerastają róże. Oczywiście mam sąsiadów którzy mówią…Pani Elizo…no jakże tak można,odpowiadam- no cóż mnie się właśnie tak podoba:),no nie…gdyby u mnie tak było…no to wnioskuję z tego,że u mnie jakoś tragicznie być musi !!!! I patrzą na mnie ze zgrozą w oczach. U nich faktycznie tak nie ma, kwiatki rosną w pięknych klombach z samochodowych dętek, albo każda roślinka jest otoczona kamyczkami pomalowanymi na biało, wszystko ma swoje miejsce, z groty “matki boskiej” wypływa strumyczek nad którym krasnal pomieszkuje, a chwast jest wrogiem, więc moi sąsiedzi pół dnia spędzają na czworaka z nosem przy ziemi, aż dziw bierze,że przez lupę nie oglądają, czy aby czegoś, co właśnie zaczyna z ziemi wychodzić nie przeoczyli:) Więc naprawdę cieszę się,że Wam się podoba, bo mnóstwo ludzi patrzy tu na mnie bardzo litościwie i ze szczerym współczuciem, że nie wspomnę już o wyrzucie w oczach w momentach kiedy oni pielą na klęczkach, a ja perfidnie zamiast do roboty się zabrać wyleguję się na hamaku! Ale to tylko sąsiedzi:) Bo są i tacy, którzy zatrzymują się pod płotem i zdjęcia robią, są tacy, którzy proszą czy mogą wejść, tak więc ogólnie chyba w większości ogród choć taki fuj…niechlujny, zyskuje aprobatę:)
Wszystko zagęściłam, nie dość ,że ogród wyglądał od razu piękniej , to okazało się,że chwasty zaczynają przegrywać walkę! Po pewnym czasie zaczyna powstawać oczywiście nadprodukcja…kwiatki się rozrastają, krzewy też..no więc wtedy za łopatę i myk… w inne miejsce!
Kosmos ( na zdjęciu poniżej) z rabaty przewędrował na ścieżkę zarósł ją całkowicie, ale nie miałam sumienia go wyrywać, więc wchodziliśmy bramą, bo komu by takie piękne kwiatki przeszkadzały ?- wiem:)))) Moim sąsiadom, bardzo przeszkadzały, nie mogli sobie odpuścić, żeby o tym nie mówić, jak tylko mnie spotkali…no , bo jakże to tak,żeby do furtki dostępu nie było?! Tak przecież nie można, to nieestetyczne:) I powiem Wam w sekrecie,że mnie to wcale nie denerwuje, jak oni tak gadają, wręcz przeciwnie- ubaw mam niesamowity…gdybyście te ich miny zobaczyli, to zgorszenie i dezaprobatę…:))) Z ledwością wysłuchuje tego z kamienną twarzą:)
Nie wiem czy znajdzie się w moim ogrodzie jakaś roślina, która nie była co najmniej jeden raz przesadzona! Znajomi przychodzą i mówią..ojej, głowę bym sobie dała uciąć ,że tu rósł świerk:)I tym oto sposobem, doszliśmy do wyjaśnienia tajemniczego zwrotu “ogród wędrujący” Najwięcej razy przesadzana była chyba sosna conica, okaz to był w tamtych latach nieziemski i odkładałam pieniądze ,żeby ją sobie kupić, miała całe 7cm wzrostu i kosztowała fortunę! Posadziłam ją pod płotem …Misiek z roboty wrócił, a ja mu dumna okaz świeżo nabyty pokazuję, popatrzył na mnie i mówi: Ptysiu, przesadź,że gdzie bliżej tego bonsaia , tutaj go nawet nikt po 10 latach nie zobaczy,Obraziłam się…po roku przesadziłam, bliżej domu, wolniutko to strasznie rosło…co roku wędrował co raz bliżej (łącznie chyba ok. 10 przeprowadzek:) Dzisiaj jeden rośnie…na tarasie:), a drugi przy oczku - oba mają po 11lat, z tym,że jeden jest w kształcie stożka , a drugi kuli:))), kuleczka ma może z 20cm wysokości! Wcześniej jej miejsce zajmował świerk, ale igiełki mu spadały, więc znalazł sobie inne miejsce i tam mu dobrze.
.Z reguły przesadzam coś po dokupieniu kolejnego okazu, który to właśnie najlepiej będzie wyglądał w miejscu, gdzie już coś obecnie rośnie,no więc cóż robić…trzeba wykopać, a później biorę toto w ręce i latam po całym ogrodzie, przymierzając ją w co raz to inne zakątki, aż w końcu znajdę ten docelowy…oczywiście do momentu kiedy to nie zakupię kolejnego okazu:) Tak samo robię z roślinami , które źle, albo słabo rosną…nie przejmuję się wielkością, wykopuję i przesadzam…jak coś kiepsko rośnie i się męczy, to myślę,że albo mu pomogę, albo zdechnie i wtedy skrócę tylko jego męki:) Z reguły nie zdycha , myślę i chyba jeszcze nic nie zdechło po przesadzeniu, o! oprócz jednej gruszy na początku ! Nie przygotowuję w żaden sposób roślin, biorę łopatę , wykopuję jak lekkie, to w łapki i przesadzam, a jak duże – to wtedy na folii ciągnę. Nie mniej jednak nie polecam takich praktyk, dużo pism fachowych się naczytałam i wiem,że tak się niby nie powinno robić…że okopać trzeba, korzenie podwiązać, poczekać parę miesięcy ( przy dużych okazach), ja łopatą lecę po korzeniach i tnę jak leci niczym się nie przejmując- i jeśli ktoś tak zrobi, to na własną odpowiedzialność:) Ja wiem,że tak nie można:)W ten sposób na przyczepie przywieźliśmy do nas 20-letnie bukszpany z Mokotowa, które miały trafić na śmietnik…, a które rosną już u nas w trzecim miejscu:), na zdjęciu jeszcze nie przycięte, świeżo po przesadzeniu i ukształtowaniu kolejnej górki.
Sosnę Panderozę wyżebrałam w centrum ogrodniczym….była przywalona chwastami ,miała połamane gałązki i leżała na ciężarówce taka malutka i samotna…wywalić chcieli, ale oddać za darmo nie…wydziadowałam ponoć chorego, zainfekowanego chwasta, a dzisiaj wygląda TAK! Odwdzięczyła się bidula za danie szansy na życie.
Najgorsza jest wiosna, bo wtedy jednak trzeba trochę wypielić,żeby dać szansę wyjść tym właściwym roślinkom z ziemi…ale tylko trochę, nie popadajmy w obłęd i przesadę. Ja głównie ograniczam się do usunięcia zeszłorocznych pędów i wyrwania gwiazdnicy, co daje efekt krótkoterminowy, ale wystarczający,żeby już kwiatki zdążyły wyjść z ziemi i się zagęścić. Żeby i na wiosnę było jak najmniej problemów z pieleniem, gdzie tylko się dało poupychałam rośliny cebulowe:)Nie ukrywam,że przy wiecznym wykopywaniu cała masa uległa uszkodzeniu, na sposób się wzięłam i cebule wpycham teraz w kępy roślin wieloletnich! Sposób sprawdzony- polecam- nim kwiatki letnie zasłonią kwiaty wiosenne, to te już zdążą przekwitnąć, a do tego nie widać później paskudnych pożółkłych liści i badyli ( których usuwać nie wolno, dokąd całkowicie nie zwiędną) bo świeże roślinki je zasłaniają!
Ale jest taki jeden, znienawidzony przeze mnie chwast, z którym rady sobie dać nie mogę – PODAGRYCZNIK się nazywa! To ta piękna dzika marchew, którą tak chętnie na wiosnę znosimy do domów, te cudne , białe baldachy kwiatków ! Zaczynam z nim nierówną walkę w tym roku, więc z pewnością opiszę.
A,że kwiatki wchodzą trochę na świerk, że tulipany wystają z środka krzaka,że wiśnia rośnie w rozłogach irgi,że z gałęzi bzów wyrastają jabłka ? A komu to przeszkadza?Niektórzy wolą pielić , a inni się lenić:)
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie,życząc udanego dnia!