Komputer odpuścił ( przynajmniej na czas jakiś) ,ale maili dalej nie mogę pisać- Aniu- jeśli to czytasz- wybacz. Odezwę się jak tylko mu się poprawi !!! .
Często pytacie mnie jak to jest,że pomimo tylu zwierząt mam ładny ogród. Sprawa nie jest prosta..Osiołek, bydle wstrętne, pseudo pies myśliwski, słynie z tego, że kopie wszędzie doły, w które wpadamy po pas! Niszczy mi wszystko, nurkuje do oczka i wynosi w pysku kamienie z dna i lilie wodne, rośliny cebulowe wyrywa za liście, a cebulki z reguły konsumuje...w ogóle jest wszystkożerny i wszystko niszczący, zaczynając na poduszkach, poprzez meble, a kończąc na kwiatach, liściach i owocach.
Szkodnik szykujący się do nurkowania
Coby Osioł mógł jednak szczęśliwie dożyc w naszym domu późnej starości, dostał swój pokój, a w ogrodzie, no cóż...wszystko planuje z myślą o zwierzętach...
Poniżej zdjęcia szkodnika wylegującego się w biurze ( uwielbia łazić i spać na sprzętach biurowych) oraz przeciskającego się pod siatką do warzywniaka
Z przodu domu psom właściwie nie można wychodzić,o nie, nie myślcie sobie, że taka podła jestem, robię to z troski o nie, gdyż pierwszego psa, otruli nam uczynni miejscowi trutką na nornice...tak więc, zwierzęta mają odgrodzony tył placu, bez dostępu do ludzi i tam mogą brykać do woli- niestety. Na wiosnę zaczyna się od rekultywacji trawnika..zasypuję doły, sieję nową trawę i stawiamy zasieki, bydle uwielbia grzebać w świeżo skopanej ziemi...Zasieki wysokie na dwa metry, bo Plaster jest bardzo skoczny, a uwielbia wchodzić tam, gdzie mu nie można:( Zasieki jako,że tymczasowe, nie mają furtki, więc kosiarkę Misiek ( znaczy się mąż) podaje mi z drabiny, dobrym rozwiązaniem jest też zjeżdżalnia dla dziecięcia, którą to stawiamy pomiędzy zaporami. Nawożę, podlewam i znowu nawożę, a jak trawka się wzmocni ściągamy zasieki....i znowu jest prawie ładnie! wygląd angielskiego trawnika, tył ogrodu uzyskuje gdzieś dopiero w połowie maja, wtedy dla moich uroczych psów są już inne rozrywki, niż kopanie, nie żeby całkiem zaprzestały, ale lubią sobie łamać i obgryzać roślinki na pieńkach- to z kolei jest ulubiona rozrywka Plastra, łapie łajza w połowie kij, bo przecież taki co stoi, a nie leży, fajniej się gryzie! Od lat usiłuję mieć z tyłu domu ogród, a nie coś co przypomina klepisko! Doszłam więc do wniosku, że trzeba sadzić takie rośliny, które nie dadzą się zjadać moim ukochanym czworonogom...Tak więc zaczęłam sadzić żywopłoty i żywopłociki:) Ale nim wpadłam na ten genialny pomysł posadziłam żywopłot z ligustru...biedak nie przetrwał nawet jednego roku, choć odporny jest jak diabli, ale nie na moje psy!
W następnym roku byłam już mądrzejsza...kupiłam liguster ( zdaje się, że mówi się ligustr, ale mnie jakoś nie pasuje, więc wybaczcie) i obsadziłam go kującym berberysem o kontrastowym kolorze liści, a wewnątrz posadziłam kaliny na pieńkach!
Byłam z siebie dumna...do czasu, Osiołek oprócz uszkodzonego słuchu, ma chyba uszkodzone nerwy czuciowe, któregoś dnia wyszłam do ogrodu, a on lata sobie z moim berberysem ( który ma olbrzymie kolce) w pysku! No mało mnie szlag nie trafił! Ponieważ roślinki są również systematycznie obszczywane przez psy, więc na piękny kolor żółci też długo nie trzeba było czekać...ale ja się tak łatwo nie poddaję. Zaczęła się mozolna budowa kamiennych murków do wysokości psich siusiaków, które bardzo skutecznie chronią rośliny przed psimi zębami i żrącym działaniem uryny. Wracając o 21 z pracy, rozstawiałam lampy i zawzięcie murowałam, ja murowałam, one się waliły...z kamienia jakoś tak ciężko...ale w końcu doszłam do perfekcji i wymurowałam wszystko. W następnej kolejności powstał żywopłot z róży, z nim też dzielnie sobie radzą, pomimo tego,że jest bardzo gęsty Plaster przepycha się pomiędzy gałęziami, na skróty, niestety łamiąc je dość często.
Jednak róża pomarszczona, jest bardzo odporna na ich niszczycielskie działania i radzi sobie wyśmienicie, tym bardziej,że jest co roku mocno przycinana.
Nie wspomniałam jeszcze o tym, że jestem zagorzałą fanką sekatora! Tnę dokładnie wszystko co się da, ale o tym już innym razem:)
Ponieważ róża cudnie kwitnie przyszedł czas na pierwsze zbiory płatków i sporządzenie nalewki różanej. Niebo w gębie...polecam wszystkim.
Na początku zbieram świeże płatki róż, przesypuję cukrem i zalewam dobrą gatunkowo wódką. Jak wszystko nabierze wspaniałego aromatu, a płatki róż staną się szkliste, odcedzam i zlewam do butelek. Proste to, jak budowa cepa, a na zimowe i pochmurne dni wyśmienite!
Poniżej róże które zostały mi z zakończenia roku u Nurki, z której mogę być dumna:)
Ogólnie to moje biedne dziecko trafiło do klasy geniuszy. Jako klasa są ze sobą od przedszkola i nie wiem, czy jest to wynikiem przebywania w jednej grupie , ale efekty są . Wyobrażacie sobie, że średnia klasy to 4,39 ! Wiecznie zdobywają jakieś nagrody i gdzieś wyjeżdżają...niestety to już ostatni wspólny rok, ale biorąc pod uwagę, że w klasie jest 12 świadectw z czerwonym paskiem, więc pewnie w większości i tak będą razem w gimnazjum! No ale miało być o różach, a ja się tu chwalę:) Ale fakt pozostaje faktem, że tak jak mam niegrzeczne bydlęta, tak bardzo grzeczne i ułożone dzieci:) Dominika wielokrotnie dostawała nagrody za najgrzeczniejsze i najlepiej wychowane dziecko w szkole, a Magdzie, choć na studiach i w pracy dyplomów
nie dają, też niczego nie brakuje:)
Życzę Wszystkim odwiedzającym miłego weekendu, przesyconego upojnym zapachem, rozgrzanych w słońcu róż:)