Bardzo dziękuję dziewczynom, które zdecydowały się cokolwiek napisać pod poprzednim postem. Ogólnie zainteresowanie było dość duże, ale podejrzewam, że większość jak tylko zobaczyła zdjęcia "wymarzonego domu" pomyślała: hmm... no cóż, ci znajomi mieli chyba rację, reszta pewnie nie chcąc mnie urazić, wolała nie komentować, bo w końcu marzenia są różne. Przyznam uczciwe,że mój dom daleko odbiegał zarówno standardem jak i wyglądem, od tych pięknych domków, które budowane są w tej chwili, ale ja chciałam pokazać jak powstaje coś z niczego, jak wkładając dużo miłości, czasu i pracy możemy przemienić zapuszczoną ruderę w przytulne gniazdko. Jak przy odrobinie samozaparcia i konsekwencji w dążeniu do realizacji marzeń, dysponując bardzo skromnym budżetem, można zamieszkać tam gdzie chcemy...jak łatwo można z kobiety biznesu, matki, żony - przeistoczyć się w malarza, murarza czy tez glazurnika. Po błyskawicznej sprzedaży mieszkania na warszawskim Żoliborzu, staliśmy się dumnymi posiadaczami naszej podwarszawskiej "willi". Oczywiście do końca nikt nie chciał wierzyć, że jednak się wyprowadzamy, ale jak już zrozumieli, że to prawda, zaczęli tłumnie przyjeżdżać oglądać nasz nowy nabytek- reakcje były podobne ...znajomi dalej pukali się w głowę, rodzina załamywała ręce "..jak wy sobie dzieci dacie radę..". Byłam uparta i tak zachwycona nowym domem, że nie straszny mi był widok łuszczącej się farby, braku okien i podłóg. Dom stał pusty 2 lata ( dodam tylko,że udało mi się kupić za tak atrakcyjną cenę tylko dzięki uczynnym mieszkańcom, którzy odstraszali potencjalnych nabywców - ze mną tak łatwo nie poszło), mieszkali w nim Rumuni, więc łatwo sobie wyobrazić jak wyglądało wnętrze. Na dole był garaż z kanałem na samochód ciężarowy, malutki obskurny pokój i łazienka - OKROPNOŚĆ! Na górze,na którą prowadziły wąziutkie schodki, znajdował się jeden malutki pokoik i drugi większy z przepięknym widokiem na okolicę- tam musieliśmy zamieszkać- ja, mój mąż, pies, kot oraz dwie córki.Jedna miała wtedy osiem lat, a druga zaledwie cztery miesiące. Nie robiłam wtedy zdjęć, twierdziłam, że nie ma czego fotografować, że wszystko jest takie paskudne i zapuszczone...teraz bardzo żałuję, sama chciałabym zobaczyć różnicę.
Poniżej przedstawiam piękny widok z " okna, którego nie było":)
Bardzo wzruszyła mnie Twoja opowieść.Przeczytałam wszystko dwa razy...Będe kibicować Twoim relacjom z walki o realizację marzeń....Agnieszka
OdpowiedzUsuńJa również będę wiernym kibicem.
OdpowiedzUsuńGratuluję odwagi i samozaparcia. Nie sztuką jest wprowadzić się do pięknej willi ale sztuką jest zrobić coś z niczego
Życzę wszystkiego naj, naj, naj
Ja też bym tak chciała ale ciągle się boję
chyba to co napisałać jeszcze mocniej mnie motywuje
Jak dobrze Cię rozumiem. Sama od 1,5 roku mieszkam w kapitalnym remoncie i krok po kroku robimy wszystko sami :D Dziś właśnie mąż zabrał się za murowanie obudowy wokół kominka :D Pozdrawiam Cie serdecznie i życzę wytrwałości w wiciu gniazdka. No i liczę na fotki!
OdpowiedzUsuńOo, ja Cię także doskonale rozumiem. My kupiliśmy jeszcze gorszą ruderę ( w dodatku historyczną;) i też z dwójką maluszków. Nie mieliśmy ogrzewania, temperatura zimą oscylowała w granicach 8-12stopni. Tynk z sufitu wpadał do herbaty, dwa razy pękły zimą rury a raz zdarzył się pożar. Mogłabym tak długo wyliczać:) Dziś nas jest pięcioro, najgorsze prace za nami, a ja widzę prawdziwość przysłowia, że co nas nie zabije to nas wzmocni:)
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa Twojego domu :)
Dołączam i ja :)
OdpowiedzUsuńTak, Elisse masz rację - po przeczytaniu poprzedniego posta, postanowiłam czekać na następne ;))
I już mnie wciągnęło :)
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i serdecznie pozdrawiam