wtorek, stycznia 20, 2009

moje małe, domowe zoo

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić moje ukochane zwierzaki. Wyrzucone przez innych, oddane, źle traktowane, zaniedbane, często bite i głodzone znalazły schronienie u nas, gdzie czeka ich spokojna starość, miłe słowo i masa "całusków". Patrząc na bezlitosne traktowanie zwierząt przez niektórych ludzi, coraz bliższe jest mi stwierdzenie Georga Bernarda Shawa, że "im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta"


VINGA vel Viking- kot, który miał być dziewczynką. urodzony w kwietniu 1994 roku.

Mój mąż jakoś nie darzył sentymentem kotów. Męczyłam go, prosiłam, jęczałam...mówił, że wystarczy, że MÓJ pies go gryzie ( o "ludzkim" psie , którego niestety już nie ma, napiszę innym razem), a kota to on nie chce i już! Podczas moich kolejnych "podchodów", mimochodem wspomniał, że jeśli już miałby mieć kota, to tylko czarnego. Długo nie musiał czekać- następnego dnia przyniosłam małą, czarną kuleczkę, którą dostał ode mnie w prezencie.
Vinga dwa razy był o krok od śmierci...jakiś tydzień po zamieszkaniu u nas, zaczął walić z całej siły głową w ścianę, toczył przy tym pianę z pyska i przeraźliwie miauczał - bałam się, że to wścieklizna. Wezwałam psie pogotowie, okazało się, że dostałam kota z tasiemcem, tak wielkim, że zaatakował układ nerwowy. Ludzie od których go dostałam twierdzili, że urodził się 2 tygodnie temu, no cóż... kot miał już ok. 2-3 miesięcy, ale przez rozwijającego się pasożyta nie miał szansy urosnąć. Zaczęła się walka o przetrwanie, lekarze dawali 5 do 10% szans na przeżycie. Trzeba było dwa razy dziennie jeździć z kotem na kroplówki, podawać przeróżne lekarstwa i czekać. W domu było małe dziecko co wiązało się z dość dużym ryzykiem zarażenia, odchody kocie paliliśmy w nocy na torach tramwajowych...chodziło o to, żeby jaja pasożyta nie przedostały się do otoczenia. Wygraliśmy!!!
Następnym razem było chyba jeszcze gorzej. Wyjechaliśmy z kotem na działkę, trawka, kwiatki, ptaszki.... Vinga szalała ze szczęścia, niestety nie trwało to długo. Ktoś skatował go tak strasznie, że gdyby nie szelki które miał na sobie, nie wiedziałabym w ogóle, że to jest kot. Z pyszczka sterczał mu olbrzymi balon ( popękane ślinianki) , wszystkie kości były chyba połamane, a jednak biedaczysko dowlókł się do domu...Biegiem wróciliśmy do Warszawy, kolejna operacja, szanse na przeżycie.... zerowe. Operacja trwała parę godzin, szalałam z rozpaczy. Składali mu do kupy wszystkie kości, zadrutowali szczękę, owinęli bandażami połamane żebra, naszpikowali prochami....obrażenia były tak rozległe, że nie mogły być spowodowane przez samochód, lekarz powiedział, iż ktoś musiał go jeszcze katować po tym jak stracił przytomność. Jest silny, przeżył... brakuje paru zębów, szczęka też troszkę krzywa, dalej lgnie do ludzi, a ja wznoszę modły, żeby nie trafił na kolejnego pseudo miłośnika zwierząt. Powiem Wam, że wspominając tamtą historię znowu łzy zakręciły mi się w oczach. Jest już z nami 14 lat, mój najdroższy, najukochańszy "kotecek", najukochańszy koteczek mojego męża.

"Gdyby można skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot"
Mark Twain




SAGA - urodzona ok. 1995 roku

Mój mąż pojechał do schroniska sam, miał przywieźć najbrzydszego kundla, takiego którego nikt by nie zechciał, najlepiej bez łapy lub ogona....Siedziałam z dziećmi w ogrodzie niecierpliwie wyglądając przyjazdu męża z nowym, paskudnym psem... aż w końcu przyjechali i z samochodu wypełzała moja nowa suka, była śliczna, co prawda skołtuniona, chuda, ale pod tym wszystkim krył się wspaniały pies. Małżonek stwierdził, że nic bez łap nie posiadali na stanie, ale za to czekała ona...przywieziona przez dobrych ludzi na Paluch, była przywiązana drutem kolczastym do drzewa, gdzieś pod Wyszkowem, w schronisku była prawie dwa lata i nikt jej nie chciał, jakaś opatrzność czuwała nad nią, że jej nie uśpili- do dziś nie raz zastanawiam się dlaczego? Może czekała właśnie na nas?. Pies wpełzał do domu i wlazł pod biurko i ....tyle go widzieli. Żeby obejrzeć psa, przez dwa dni musieliśmy podnosić biurko do góry. W końcu powolutku zaczęła nabierać do nas zaufania, po paru tygodniach przestała pełzać i stanęła na łapach.Chodzi bardzo dziwnie, mój Wujek mówi, że jak dziki wilk.Dalej bała się wszystkiego, nie można było głośniej mówić...pies od razu sikał pod siebie, przy wyciąganiu szeleszczącej reklamówki o mało sobie łap nie łamała, jak przychodził ktoś obcy pies zapadał się pod ziemię. Któregoś dnia nie mogła znowu stanąć na nogi, na prześwietleniu wyszły źle zrośnięte kości. Była bita, a później kości musiały zrastać się same.. do dzisiaj jak pies nie wstaje, wiem że ma temperaturę i trzeba jechać do weterynarza.
Dzisiaj jest szczęśliwą suką, nie boi się już ludzi i wychodzi jak mamy gości. Jest z nami 12 lat i niestety z przerażeniem patrzę jak się starzeje. Nie ma już tylu sił, trzeba jej pomagać wychodzić na dwór, a posłanie musieliśmy jej przenieść na parter,żeby nie męczyła się wchodząc po schodach. Przeżyła razem z nami już 12 lat i mam nadzieję, że dawno zapomniała o tych pierwszych 2 latach swojego życia.
"Zaiste, chciałoby się powiedzieć, że ludzie są diabłami na ziemi, a zwierzęta dręczonymi przez nich duszami."

Arthur Schopenhauer







PEJK
vel Osiołek- urodzony 10.05.1997 rok

Weszliśmy do schroniska, na samym wejściu, wyjąc jak potępieniec siedział ON. Wył tak potwornie, że nie sposób było go nie zauważyć. Nas jak zwykle interesowało coś brzydkiego, więc kiedy zaproponowali mi dalmatyńczyka który miał 3 miesiące- nie chciałam się zgodzić, na rasowego psa zawsze znajdzie się amator- na kundla- niekoniecznie. Dyrektor schroniska wyjaśnił, że pies czeka na uśpienie- jest całkowicie głuchy, więc właściciele go oddali ( nie stać ich było nawet na to, żeby uśpić go prywatnie, po co niech inni się tym zajmą za free) .Więc zabraliśmy go, zupełnie nielegalnie, bo schronisko powinno zgodnie z zaleceniem właścicieli uśpić go, ale i im było go bardzo szkoda. Osiołek jest bardzo inteligentnym psem, reaguje na każde skinienie ręki i niczym nie różni się od normalnego psa. Jedynym jego mankamentem jest, a właściwie była konsumpcja mebli. Zaczynał od fotela, poprzez dwójkę, a kończąc na trójce rozrywał wszystko na strzępy... no cóż, nie ma się co dziwić, że remonty u mnie trwają już tyle lat:) Ale nie ma tego złego itd. - któż z Was wymienia "wypoczynek " dwa razy do roku?! Rozerwał nam tak trzy komplety, aż w końcu "dorobił" się swojego psiego pokoju i kłopoty się skończyły. Chciałam jedynie zaznaczyć, że on nie robił tego w złej wierze - rozrywał wszystko wtedy, kiedy my zbliżaliśmy się do drzwi... tak bardzo się cieszył, że znowu nas widzi. No cóż...odkąd jest Osiołek mój mąż zdecydowanie bardziej kocha koty:)
I może kiedyś jego poprzedni "właściciele" zajrzą tutaj- niech żałują, że nie był z nimi, nie mają nawet pojęcia ile stracili ( dosłownie i w przenośni :) jest słodkim , czułym i kochającym psiakiem i choć ma już 12 lat, cały czas zachowuje się i wygląda jak szczeniak.

"Zarozumiałością oraz bezczelnością człowieka jest mówienie, że zwierzęta są nieme, tylko dlatego że są nieme dla jego tępej percepcji."
Mark Twain

9 komentarzy:

  1. Jak obeschna mi łzy coś napiszę....
    albo nie...Tak na gorąco: wszystkie cytaty to 1000% prawdy!
    Elisse, masz wieeelkiee serce!!!
    A Twoje zwierzęta są najpiękniejsze i najszczęśliwsze jakie znam :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutno czytac niektore fragmenty... Powiem jedno, twoje zwierzaki mialy szczescie ze do ciebie trafily. Pozdrawiam cieplo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry z Ciebie człowiek Elisse..I pięknie piszesz...Historie dramatyczne ale wszystko dobrze ,dzięki Tobie ,się skończyło.Wszystkiego dobrego....

    OdpowiedzUsuń
  4. tez sie poplakalam i przy okazji przypomniala mi sie niedawna historia kota mojej mamy; przyplatal sie do niej na dzialce i przez kilka miesiecy regularnie powracal - do dnia kiedy ktos (jakis milosnik roslinek) rozciagnal mu kregoslup, przyczolgal sie do mamy i zmarl w jej objeciach. Stracilam mojego kilkuletniego kota, ale tamta historia wyprowadzila mnie jeszcze bardziej z rownowagi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Potworne, ludzie nie mają sumienia...jestem w stanie zrozumieć,że ktoś nie lubi zwierząt, ale niech chociaż da im żyć i nie robi krzywdy.Do mojej Mamy ,też na działce przyplątał się pies..nawet chciała go już zabrać po wakacjach ze sobą- nie zdążyła..zatłukli go.

    OdpowiedzUsuń
  6. Elisse...jesteś bardzo wrażliwą osobą, o czym świadczy właśnie ten post...Twoje zwierzaczki miały szczęście, że znalazły dom u Ciebie!
    Na świecie jest wiele zła...ludzie znęcają się nad zwierzętami, nad samymi sobą także...

    OdpowiedzUsuń
  7. Smutne historie zwierzaczków .... całe szczęście że trafiły pod Twój dach !!!
    Najczęściej w ten okrutny sposób postępują frustraci,niedowartościowani i nieszczęśliwi ludzie .
    Oczy Sagi ..takie mądre i ufne .
    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  8. Ślicznie wszystkim dziękuję za miłe słowa...to fakt,że jeśli chodzi o zwierzęta serce mi mięknie, momentami,aż za bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  9. KObieto jesteś wielka, zresztą chyle czoła przed cała Twoją rodziną :) czytajac te dwa posty o zqwierzakach zryczałam sie jak jasna cholera, jeszcze mam gula w gardle. Sama jestem włascievielka psów w tym jednego znajducha, najukochańszego, który pierwotnie miała spac w budzie i kojcu a docelowo śpi z nami w sypialni i ma swoją wsłasną kanapę ! Kocham ludzi którzy kochaja zwierzeta :) przytulam Cię mocno :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Utkane z marzeń , Blogger